Bardo dobrze! (KDB on tour)
![]() |
ul. Główna w Bardzie |
Bardo to, jak wiadomo, miasto cudów. Może dlatego wracamy tutaj kolejny raz. Tym razem nasze zwiedzanie będzie jednak wyjątkowo dogłębne i szczegółowe- a to dlatego, że towarzyszy nam Tomasz Karamon, autor książki ,,Co widziała Matka B.” oraz facebookowego profilu ,,Bardo- na tropie tajemnic historii”, pasjonat lokalnych dziejów i rodowity bardzianin.
Na spotkanie
umówiliśmy się z nim (a jakże!) na dziewiątą, pod krzyżem misyjnym nad Nysą
Kłodzką. Marcowy poranek jest rześki, ale słoneczny, sprzyja więc dłuższym
spacerom. A spacer będzie, owszem długi… choć jak twierdzi Tomek, aby pokazać
wszystko, co najważniejsze, potrzebowałby nie jednego, a przynajmniej czterech
dni.
Wędrówkę
zaczynamy od ulicy Krakowskiej. Przystajemy przy kamienicy z numerem 1,
naprzeciwko dworca kolejowego. Gdyby zeskrobać prostokąt jaśniejszego tynku
widoczny na wschodniej elewacji, zobaczylibyśmy pewnie jeszcze nazwę ,,Stadtbahnhof
Hotel” pisaną gotycką czcionką. W czasach kiedy Bardo nazywano ,,Warthą”, w pobliżu
hotelu wznosiła się drewniana Bierhalle (pijalnia piwa) należąca do browaru z
Haagstrasse (dzisiaj ul. Kolejowa). W jej parterze znajdowało się wejście do Felsenkeller
(skalnej piwnicy)- lodowni, w której trzymano beczki z piwem. W maju zeszłego
roku Stowarzyszeniu Eksploracyjno-Historycznemu ,,Frankenstein” z Ząbkowic
Śląskich przy wsparciu Ochotniczej Straży Pożarnej udało się odgruzować
wejście do niej. Odkryto tunel o ponad 30-metrowej długości, co wskazywałoby na
to, że chłodnia mogła zostać urządzona w dawnej sztolni. Podobno po
pożarze miasta z początku XVIII w. w skalnym tunelu przechowywano ocalałą z
ognia drewnianą figurę Matki Boskiej Bardzkiej. Organizowano tutaj nawet
nabożeństwa podobne do tych z czasów pierwszych chrześcijan. Jak to z
poniemieckimi tunelami bywa, istnieje też legenda mówiąca o tym, że dawniej
przejść można było nim gdzieś dalej- w tym przypadku aż do kościoła
przy Hauptstrasse (Głównej). Oznaczałoby to, że wyrobisko prowadziło… pod
korytem Nysy Kłodzkiej.
Zgodnie z
łukiem ulicy skręcamy na południe. Asfalt ustępuje drodze gruntowej, a ulica
Krakowska zmienia się w Drogę Krakowską- dawny szlak handlowy prowadzący z
Czech do Wrocławia. Tomek wskazuje nam miejsce, w którym stała niegdyś
gospoda Zum Brunetal. Mówi, że pod grubą warstwą zeszłorocznych liści ostały się
jeszcze kolorowe kuchenne kafle. Próbujemy je odkopać, niestety bez skutku.
Następnie
dochodzimy do przywleczonego przez lądolód ze Skandynawii głazu narzutowego. To
tzw. Kamień Brygidy, wg miejscowego podania nazwany imieniem dziewczyny
noszącej chrust, która w tym miejscu zwykła przysiadać na odpoczynek. Pewnego
dnia wskutek nieszczęśliwego wypadku, zginęła uduszona chustą lub sznurem,
który pomagał jej nosić ciężar na plecach. W czerwonym granicie
porośniętym mchem widać wyryty znak krzyża- prawdopodobnie średniowieczny znak
graniczny cystersów z Kamieńca Ząbkowickiego.
Od ciekawostki
geologicznej niedaleko do przyrodniczej- niecałe 250 m dalej rośnie grupa ponad stuletnich
daglezji, a wśród nich prawie 60-metrowa Helena, chlubiąca się tytułem
najwyższego drzewa w Polsce. Opatrzona niedawno zieloną plakietką pomnika
przyrody, wygląda rzeczywiście imponująco. Gdybyśmy szli dalej na południe,
dotarlibyśmy z kolei do najwyższego z polskich świerków- 55-metrowego
Antoniego (niestety zaatakowanego przez kornika i usychającego).
Ale Tomek
ma inny plan. Zawracamy w pobliże kamienia Brygidy, po czym skręcamy w las.
Wiedzieliśmy, że nasz przewodnik jest politologiem, społecznikiem, nawet twórcą
drewnianych form piernikarskich. Ale nie wiedzieliśmy, że jest kozicą górską.
Prowadzi nas po stromej grani porośniętej poskręcanymi drzewami, w charakterze
przypominającej tę znajdującą się w zupełnie innej części Barda, opadającą do dawnego punktu widokowego, Miejsca Hrabiowskiego (niem. Grafensitz).
![]() |
na grani |
Okazuje się,
że w ten sposób skróciliśmy sobie trasę do Długiej Drogi (niem. Langeweg). Żeby
przekonać się, jakie było pochodzenie jej nazwy, wystarczy spojrzeć na mapę-
obfitość zakrętów sprawia, że pozornie niewielki dystans dzielący nas od Barda
znacznie się wydłuża. W końcu docieramy jednak do kaplicy ze źródełkiem- tym,
którego woda podobno działa dobrze na oczy. Nieco powyżej niego znajduje się
rozejście szlaków- zielony prowadzi na punkt widokowy nad obrywem skalnym z XVI w., a niebieski- na Kalwarię, gdzie swoją stopę w skale odcisnęła Matka Boska.
My kierujemy się jednak w dół, aż do trzeciej stacji ścieżki Siedmiu
Boleści Maryi. Kapliczka opisana jest jako ,,Znalezienie Pana Jezusa w
świątyni”, chociaż jeśli mówimy o boleściach, to powinno być raczej
,,zgubienie”, względnie ,,szukanie”. Czasami takie drobiazgi (być może zupełnie
niepotrzebnie) nie dają nam spokoju. Połowa z nas, dręczona wiercącą jej
dziurę w mózgu niezgodnością, przejrzy potem całą dokumentację obiektu na
portalu polska.org, dokopując się do zdjęcia z 2000 r., sprzed renowacji,
kiedy na cokole widniał jeszcze napis: ,,pozostanie w świątyni”.
W każdym razie
przy ,,poprawionej” przy okazji renowacji kapliczce skręcamy w stronę pozostałości
zamku z początku XIV w. Odwiedziliśmy to miejsce już w zeszłym roku, ale Tomek
chce, żebyśmy dokładnie przyjrzeli się kamieniom, z których warownia została
zbudowana. W centrum miasteczka pokaże nam później obiekty, które zostały
wzniesione przy użyciu budulca pozyskiwanego z ruin. Przy okazji zachęca nas do
odwiedzenia Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu, w którym (oprócz grotów
strzał znalezionych w Bardzie) wyeksponowano model pokazujący jak tutejszy
zamek mógł wyglądać w (krótkich) czasach swojej świetności.
Następnie,
znów poza oficjalnymi ścieżkami i nieco karkołomnie, schodzimy w stronę
opasującej meander Nysy Kłodzkiej ulicy Skalnej. Po drodze nasz przewodnik
doradza co zrobić z młodymi pędami
sosny, a co z hubą (a więc poza kozicą górską jest również zielarzem…).
Zatrzymujemy się u podnóża góry, gdzie w połowie XVIII wieku znajdowała
się pustelnia. Pod koniec XIX w. w jej miejscu stanął dwupiętrowy dom ze
spadzistym dachem, który ze względu na jego odosobnione położenie nazywano również
Einsiedelei. To w tym domu powstała pierwsza bardzka ruchoma szopka. Działała
jeszcze krótko po II wojnie światowej, ale w końcu władze komunistyczne,
dowiedziawszy się o odbywających się przy Skalnej 1 inscenizacjach, zdecydowały
o jej zamknięciu. Nieużywana, niszczała. Ocalały fragmenty, które redemptoryści
(br. Wacław Janik, o. Kazimierz Zymuła i o. Roman Wantuch) wykorzystali na
przełomie lat 60. i 70. jako bazę nowej szopki umieszczonej w klasztorze dla upamiętnienia
700-lecia pielgrzymowania do Barda.
Wędrujemy
teraz wzdłuż rzeki w kierunku wschodnim. Docieramy do szpiczastej skały
przypominającej dziób drapieżnego ptaka. To Krucza Skała (niem. Rabenstein),
pamiątka po obrywie skalnym oraz punkt widokowy doceniany zarówno przez dawnych
mieszkańców Barda, jak i przez całkiem współczesną młodzież (o czym
świadczą wykonane sprayem rysunki przedstawiające różne interesujące części
ciała). Wspinamy się na szczyt, podziwiając panoramę z bazyliką widoczną
po drugiej stronie rzeki i drogi krajowej nr 8.
Zlazłszy z
Kruczej Skały, idziemy jeszcze kawałek dalej do zniszczonego przez
ubiegłoroczną powódź parku. Tomek pokazuje nam stromiznę, którą wiodła czeska
ścieżka pątnicza na szczyt Kalwarii. Dodaje, że pielgrzymi pokonywali ją
najczęściej boso lub na kolanach.
Następnie
zawracamy i ulicą Skalną dochodzimy do Kolejowej. Kamiennym mostem przechodzimy
na drugą stronę Nysy Kłodzkiej, gdzie Kolejowa przemienia się w Główną. Niedziela,
około południa. Na Głównej nie ma żywego ducha. W perspektywie ulicy widać
bazylikę, a na pastelowych ścianach budujących pierzeje kładą się
ostro zarysowane cienie. Zatrzymujemy się przy pięknie odrestaurowanej, wybudowanej
przez rodzinę browarników, XIX-wiecznej kamienicy z numerem 6. Teraz pełni
funkcję mieszkalną, ale wcześniej mieścił się tutaj bank. Równie ładnie
prezentuje się od strony podwórza, gdzie nad rozwieszonym do suszenia
praniem lewituje elegancki wykusz.
Moglibyśmy teraz zagłębić się w uliczki
centrum, ale zamiast tego schodzimy nad rzekę. Okazuje się, że
ubiegłoroczna powódź oprócz zniszczeń dokonała też odkryć. Pod mostem,
odbudowanym w latach 50. po wysadzeniu w 1945 r. przez
wycofujące się wojska niemieckie, odsłonił się przyczółek starszej,
XVI-wiecznej konstrukcji. Ta najwyraźniej była względem następczyni lekko
przesunięta. W bloku piaskowca widać wykuty krzyż, który w tym wypadku nie
pełnił raczej funkcji znakującej ani sakralnej, a konstrukcyjną-
usprawniał przywieranie zaprawy.
Skacząc po
kamieniach, przedostajemy się do nieco większej skałki sterczącej ponad wodami
Nysy Kłodzkiej. Tomek wspomina, że przez dawnych mieszkańców Barda była
nazywana Diabelską, no bo jak to możliwe, że nigdy nie porwał jej
nurt?
Wspinamy się
do ulicy Noworudzkiej, przy której stoją ruiny XIX-wiecznego młyna zbożowego.
Jeszcze stoją, ale pożar sprzed kilku lat prawie doszczętnie zniszczył wnętrze
budynku. Działka z młynem wystawiona jest na sprzedaż, a jak informuje
umieszczone w Internecie ogłoszenie, konserwator zabytków nie sprzeciwia
się rozebraniu pozostałości.
Przy
Noworudzkiej, za budynkami nadleśnictwa, ukrywa się też zabytek dużo starszy-
wczesnośredniowieczne grodzisko (IX-X w.). Znajduje się ono co prawda na
terenie prywatnym, ale jak przekonujemy się kilkukrotnie w czasie naszej
wędrówki, jeśli w Bardzie jest osoba posiadająca klucz do czegoś, to Tomek na
pewno ją zna. Układ grodu wydaje się dzisiaj słabo czytelny w terenie,
natomiast z opadającego w stronę południowo-wschodnią zbocza roztacza się
wspaniały widok na dachy Barda. Dachy i ściany, lepione z czego się dało-
kamieni z ruin zamku, cegieł z odzysku, renesansowych dachówek.
Nadmieniliśmy,
że nie mieliśmy wcześniej okazji zobaczyć znajdującego się przy bazylice muzeum
ani ruchomej szopki, kierujemy się więc teraz właśnie tam. Tomek ostrzega
jednak, że szopka to atrakcja z kategorii tych, których ,,nie da się
odzobaczyć”. Czekając na otwarcie kasy biletowej, zaglądamy do znajdującej
się za metalową kratą kaplicy wotywnej. Zgromadzono tutaj kilkadziesiąt obrazów
z XVII-XIX w., malowanych w podzięce za uzdrowienie czy ocalenie
z niebezpiecznej sytuacji. Widzimy tam więc kobietę przebitą drewnianym
kołkiem przy próbie przechodzenia przez płot czy leżącego pośrodku lasu
chłopca, nad którym pochyla się mężczyzna z zakrwawionym nożem. Te i
inne przerażające historie musiały skończyć się szczęśliwie- inaczej ich
wspomnienia nie byłoby w kaplicy.
Bilet wstępu
do pomieszczenia z szopką kosztuje zaledwie 5 zł, tyle samo zwiedzanie muzeum. Można
poprosić o audioprzewodnik, ale my przewodnika mamy akurat ze sobą, nie tylko
audio-, ale i video-. Kasjerka prowadzi nas najpierw do szopki, umieszczonej w…
dawnej przykościelnej krypcie grzebalnej (sic!), którą (po ekshumowaniu
spoczywających tu wcześniej zakonników) planowano przerobić na kotłownię
(jeszcze raz: sic!). Pomysł (nomen omen) nie wypalił, zamiast tego na początku
lat 70. redemptoryści umieścili tutaj instalację nawiązującą do dawnej
bardzkiej tradycji. Szopka jest kolorowa, chaotyczna, odpustowa, przeczy
zasadom perspektywy i lekko trąci myszką. Ręcznie wykonane, starsze figury
mieszają się z plastikowymi lalkami oraz zabawkowymi samochodzikami (czy
także w Betlejem hipisi jeździli ,,ogórkiem”?).
Nawet Maryja wykonana jest w innym stylu niż Józef… A może Maryje są
dwie? Bo jakoś tłoczno zrobiło się przy żłóbku. Wśród pastuszków,
rycerzy i zakonników udaje nam się wypatrzyć trzech Janów Pawłów II. Czytany
przez lektora tekst opisujący historię szopki zagłuszany jest przez puszczaną
jednocześnie kolędę w aranżacji Golec uOrkiestry, w tle natomiast
porykują… dinozaury, które oprócz owieczek i osiołków również znalazły
tutaj swoje miejsce. Całość robi jednak wyjątkowo rozczulające wrażenie, zmuszając
do docenienia ogromu włożonej tutaj pracy. Nawet jeśli anioł zbierający datki
przyprawia nas o dreszcze…
Z zimnej
krypty uciekamy do mieszczącego się w budynkach klasztornych muzeum. Zgromadzono
tutaj sporą kolekcję naczyń i szat liturgicznych, drewnianych rzeźb (w tym nepomuków) oraz obrazów.
Potem wstępujemy do bazyliki. Wiemy, że przebywa tam ONA- Matka B., najstarsza drewniana rzeźba w Polsce (datowana na 1060 r.), pamiętająca początki Barda i wychodząca cało ze wszystkich dotykających miasto na przestrzeni dziejów nieszczęść- pożarów, powodzi, epidemii, wojen. Tomek chce nam jednak zwrócić uwagę na dwa inne elementy rzeźbiarskiego wystroju świątyni. Po lewej stronie nawy głównej Św. Michał Archanioł więzi pod stopami diabła- to echo miejscowej legendy, wg. której wiatr z diabłem hulali po ulicach Barda, siejąc postrach i zniszczenie, dopóki dopóty drugi z wesołych kompanów nie wpadł do kościoła. Pozostał tutaj, uwięziony na zawsze, wiatr natomiast do tej pory szuka go pomiędzy kamienicami. Stąd wyjątkowo mocno odczuwane w Bardzie podmuchy. Naprzeciwko przedstawiony jest z kolei święty Florian, przypominający o pożarze gospody ,,Pod Złotym Słońcem” z 1711 r. (Główna 31, kamienica wystawiona na sprzedaż).
![]() |
Św. Michał Archanioł i Św. Florian w bardzkiej bazylice |
Przy ulicy Głównej funkcjonowały w XVIII i XIX w., przy ożywionym ruchu pielgrzymkowym, jeszcze inne gospody- ,,Pod Białym Barankiem” (nr 29, dzisiaj w tym miejscu znajduje się park), ,,Pod Gwiazdą” (nr 27, dzisiaj w ruinie), ,,Pod Czarnym Niedźwiedziem” (nr 25, obecnie budynek mieszkalno-usługowy), ,,Pod Gryfem” (nr 23, działa dzisiaj jako ,,Pod Złotym Gryfem”) i ,,Pod Żółtym Lwem” (nr 21, dzisiaj kwiaciarnia; w XX w. lew zmienił kolor na złoty i przeniósł się pod dziewiętnastkę, gdzie wcześniej mieścił się zajazd ,,Pod Czarnym Orłem”, a jeszcze wcześniej siedziba burmistrza). Lew złoty kilka lat temu został wystawiony na sprzedaż. Oczywiście Tomek wie, gdzie można zdobyć do niego klucz, uprawiamy więc urbex, przechadzając się po dawnych pokojach hotelowych i salach restauracyjnych. O, przy tym stoliku siedziała Olga Tokarczuk- pokazuje nasz przewodnik. Pisarka przyjechała do miasteczka na specjalne zaproszenie po sukcesie jej opowiadania ,,Bardo. Szopka.”. W ,,Złotym Lwie” podano jej wtedy pstrąga w migdałach, którego w opowiadaniu (zawierającym więcej fikcji niż historycznych faktów) uczyniła miejscową specjalnością. W powstałym po pobycie w Bardzie eseju wspominała: ,,Miałam dziwne poczucie, że znalazłam się oto we własnym tekście i że stałam się figurką, jedną z tych wielu, które tak skrzętnie opisywałam. Albo (...) jakby to treść opowiadania przerwała kruche ramy realnego i zalała naszą rzeczywistość."*
,,Pod Złotym Lwem" nie zjemy już pstrąga w migdałach. Rzeczywistość wróciła do swoich ram. Oddajemy klucz
do zajazdu i zaopatrzeni w kolejny klucz, wspinamy się na Wzgórze Różańcowe. W
maju zeszłego roku obadaliśmy z zewnątrz wszystkie tamtejsze kapliczki, ale nie wiedzieliśmy,
że zasięgnąwszy języka w kasie biletowej klasztornego muzeum, można też pozaglądać
do wnętrz. Odkrywamy teraz zupełnie nowe światy. Otwieranie każdych
kolejnych drzwi jest jak zaglądanie do pudełeczka z ręcznie robionymi
pralinkami. Najpierw przenosimy się na scenę teatralną w Kaplicy Zwiastowania.
Potem do zalanej światłem słonecznym szopki betlejemskiej. Idealnie wyważona
kolorystyka i detal drewnianej barierki w skromnej Kaplicy Ofiarowania
oczarowuje nas równie mocno jak rozbuchana ornamentyka sklepień w kaplicy w
stylu mauretańskim. Zachwycamy się ekspresyjnymi rzeźbami w Kaplicy Biczowania
czy Cierniem Koronowania.
Zaczynamy się już rozkręcać i rzucać pomysłami jak te
nieco zapomniane perełki można by wykorzystać- może urządzić zwiedzanie w stylu
sycylijskiego presepe vivente?! Ale Tomek nagle markotnieje. Nie wiemy
dlaczego, dopóki nie dotrzemy do Kaplicy Zmartwychwstania- z zewnątrz chyba
najpiękniejszej, w stylu neogotyckim. Otwieramy drzwi i… przed oczami robi nam
się zielono. Przez przeciekający dach grzyb opanował strop i zaczął spełzać w
dół po ścianach. A nadziei na remont póki co brak. Podobna sytuacja jest w
Kaplicy Zesłania Ducha Świętego. Patrzymy na zgromadzonych tu apostołów,
widzimy ich oczy wzniesione do góry albo przeciwnie- wbite w ziemię i nie
możemy się oprzeć wrażeniu, że na większości twarzy maluje się wyraz zatroskania.
Humory poprawiają nam się nieco w najnowszej z budowli wzniesionych na Wzgórzu Różańcowym, postmodernistycznej Kaplicy Ukoronowania NMP. Ta z kolei lepiej prezentuje się wewnątrz niż na zewnątrz- z drewnem, którym obłożono od środka strzelisty hełm wspaniale współgra prosta w formie Matka Boska autorstwa bardzkiego rzeźbiarza, Jana Giejsona.
![]() |
rzeźba Jana Giejsona w Kaplicy Ukoronowania NMP |
Przez
cmentarz, na którym zachowało się sporo niemieckojęzycznych nagrobków,
schodzimy z powrotem do ulicy Głównej. Kręcimy się po Bardzie od blisko
dziewięciu godzin, a Tomek wciąż wynajduje detale, które chciałby nam pokazać-
tutaj na kamienicy widać znak wolnomularski, tutaj na ścianie uformowano z
tynku kulę armatnią, tutaj mieszkał lekarz, a tu mieściła się apteka. Przy Głównej
18 w okresie międzywojennym działała piernikarnia Aloisa Hentschla, o czym
przypomina odtworzony szyld. Pod numerem 15 była kawiarnia Hermanna Gimmela
przerobiona z piernikarni Hoffmeisterów- wisząca nad nią metalowa tablica
odnalazła się niedawno podczas porządków na strychu.
![]() |
,,kula armatnia" w ścianie kamienicy |
![]() |
dawna piernikarnia przy Głównej 18... |
![]() |
...i dawna kawiarnia przy Głównej 15 |
Mamy wrażenie, że o każdym budynku nasz przewodnik mógłby opowiadać godzinami. O każdym budynku i o każdym składającym się nań kamieniu. Kończymy naszą wędrówkę w najwłaściwszym miejscu, czyli pod bazyliką z figurą Matki Boskiej Bardzkiej. My obiecujemy zarażać Bardem innych, a Tomek wpisuje nam dedykację do swojej książki- wynika z niej, że po dzisiejszym dniu my też jesteśmy już trochę z Barda. Dostajemy też ocenę za uważne słuchanie: Bardo dobrze!
----------------------
* O. Tokarczuk, Pstrąg w migdałach, w: Moment niedźwiedzia, Warszawa 2012.
Komentarze
Prześlij komentarz