Konwalia lutowa
Jeździliśmy regularnie na Strzeliński Rogaining nie wiedząc, że podobną imprezę na orientację mamy tuż pod nosem, w Wielkopolsce. Mowa o odbywających się od 2013 r. Śnieżnych Konwaliach. Co prawda na konwalie wydaje się w lutym jeszcze trochę za wcześnie, a śniegu tej zimy mamy jak na lekarstwo, ale rajd jest jak najbardziej prawdziwy. W tym roku baza zawodów zlokalizowana jest w Bronikowie koło Śmigla, dokąd docieramy (w ramach rozgrzewki) spacerem z oddalonej o niecałe 9 km stacji kolejowej w Górce Duchownej.
Śnieżne konwalie rozgrywane są w trochę innej formule niż rogaining- kolejność zaliczania punktów kontrolnych jest również dowolna, ale limit czasowy obliczono tak, aby każdy (nie tylko biegający) uczestnik miał szanse dotrzeć wszędzie. Wartość punktowa znalezionych lampionów jest jednakowa, niezależnie od ich odległości od bazy.
W sali wiejskiej przy remizie OSP rozgrzewamy się gorącą herbatą i odbywamy przyśpieszone szkolenie z obsługi chipów SPORTident. Stoi tutaj też ścianka, przy której można zrobić sobie zdjęcie ze stosownymi do okazji napisami: ,,człowiek z liściem", ,,na szagę", ,,Janusz nawigacji" czy ,,Grażyna kompasu". Te dwa ostanie wybierane są szczególnie chętnie.
Dwadzieścia minut przed dziesiątą udajemy się na miejsce startu, oddalone ok. 700 m od bazy. Tutaj następuje rozdanie map, przy czym robi się trochę zamieszania, bo- jak się okazuje- map jest mniej niż zawodników. Ponieważ i tak planujemy przemierzyć całą trasę razem, oddajemy jedną z naszych płacht A3 poszkodowanym (a już myśleli, że weszli na wyższy poziom trudności- zawody na orientację bez korzystania z mapy). Podobnie czyni kilka innych par i problem zostaje rozwiązany. Na opracowanie jakiejkolwiek strategii zostaje bardzo mało czasu, w związku z czym postanawiamy, że naszą strategią będzie improwizacja.
Kilka minut po 10:00 ruszamy. Biegacze przodem. Ponad 200-osobowa grupa rozdziela się od razu na dwie frakcje- jedna rusza w kierunku ,,37", a druga po ,,36". My jesteśmy w tej drugiej. Po udanym pierwszym podbiciu mamy przez chwilę pomysł, aby ruszyć na północ, ale połowie z nas nie podoba się ścieżka, w którą skręciliśmy. Wracamy do głównej drogi, zauważając że zwarta do tej pory stawka rozpierzchła się na wszystkie strony. A więc jesteśmy zdani tylko na siebie... Idziemy do ,,39", łatwego do namierzenia dzięki płotom otaczającym młodniki. Potem zgarniamy ,,38", a przez drogę przebiega stado czarnych (ubłoconych?) jeleni. Następnie idziemy w kierunku osady Błotkowo. Na rozwidleniu wybieramy odnogę oznaczoną tabliczką informującą o drodze prowadzącej na teren prywatny. Rzeczywiście, na mapie część obszaru zaznaczona jest na oliwkowo, ale mamy nadzieję, że uda się go obejść wzdłuż ogrodzenia. I przeczucie nas nie zawodzi.
Docieramy do szosy, z której po chwili skręcamy z powrotem w las. Przy ,,charakterystycznym drzewie" odnajdujemy ,,40". Wahamy się czy iść teraz do ,,41" czy do ,,42". Decydujemy się na drugą opcję, spodziewając się, że mimo wytężonych wysiłków umysłowych i tak nie pójdziemy optymalnym wariantem trasy. Mamy rację- zamiast 25 obiecywanych przez budowniczego, nabijemy kilometrów łącznie... 37.
oprócz lampionu odnajdujemy też trzęsaka pomarańczowożółtego |
Tymczasem pędzimy do ,,45" i ,,44". Połowa z nas zarzeka się, że widziała przebiegającego przez drogę zająca. Druga połowa nie wierzy. Docieramy do ścieżki spacerowej prowadzącej wzdłuż Samicy i spoglądamy na morze wypłowiałych trzcin, za którym kryje się gdzieś punkt ,,47"... W trzcinach dostrzegamy ścieżki wydeptane przez śmiałków, którzy oprócz biegania zaplanowali na dziś także morsowanie... ale my nie mamy akurat ochoty na zimną kąpiel, a poza tym po tej stronie rzeki zostały nam jeszcze trzy punkty kontrolne.
A więc ,,43", ,,41" i ,,49", a potem mostem przez Samicę. I do ,,47", położonego za dość sporym terenem prywatnym z kilkoma budynkami, wiatrakiem, stertą złomu oraz starych podkładów kolejowych. Ekonomiczniej byłoby obejść to wszystko od wschodu, ale ten wariant zapowiada się dość podmokle, idziemy więc naokoło, od zachodu. Teraz po ,,48" i zostanie nam jeszcze jeden punkt na południowej części mapy. Czyli pięćdziesiątka. Tylko jak się do niej dostać? Sporo w pobliżu wody, ogrodzeń, a na dodatek jeszcze zaznaczony na różowo teren z zakazem wstępu. Próbujemy od południa. Rzekome ogrodzenia okazują się samymi słupkami bez siatki, a rzeczka jest łatwa do przeskoczenia. Prowadzi tędy nawet niebieski szlak turystyczny. Za rzeczką odnajdujemy ścieżkę, dochodzimy do rozwidlenia i zabieramy się za szukanie punktu. Ale punktu nie widać. To dziwne, bo wcześniej nie były jakoś szczególnie mocno pochowane. Sprawdzamy z kompasem- kierunki ścieżek się zgadzają. Jesteśmy więc w dobrym miejscu czy nie jesteśmy? Może jednak trzeba było sfotografować się z tą ,,Grażyną kompasu"... Kiedy pogrążamy się w czarnych myślach, pojawia się nagle inny uczestnik. W nim cała nadzieja. Narzeka, że bolą go nogi, ale wydaje się pewny swego, jeśli chodzi o lokalizację pięćdziesiątki. Potulnie drepczemy za nim. Okazuje się więc, że byliśmy nie na tym rozdrożu co trzeba... Na nasze usprawiedliwienie należy jednak dodać, że miało niemal identyczny, widelcowaty kształt jak to właściwe.
punkt ,,49" z klasycznym dziurkaczem oraz stacją SPORTident |
- Przechodzimy na północ!- oznajmia połowa z nas z takim namaszczeniem, jakbyśmy właśnie pokonywali GR20 na Korsyce i mijali stację kolejową w Vizzavonie. A mijamy póki co płoty w rejonie ,,39"... ,,38" ogarnęliśmy już wcześniej, więc lecimy prosto do ,,35". Jeszcze raz wchodzimy na tę podejrzaną ścieżkę z początku zawodów. Jednak wszystko z nią w porządku... Odnajdujemy rozwidlenie (wyschniętych) rowów, a potem paśnik (,,34"). Paśnik można nazwać wypasionym- są tu i lizawki, i siano, i buraki cukrowe... Co z tego, kiedy biedne zwierzęta nie mogą się pożywić, bo przez cały dzień kręcą im się tutaj jacyś dziwacy z piszczącymi palcami... Swoją drogą, nasze karty SPORTident pikają na inną melodię niż pozostałym- mamy nadzieję, że to nie oznacza jakiejś awarii. Na szczęście mamy też trackery GPS, więc w razie czego całą naszą trasę będzie można ponownie odtworzyć i sprawdzić.
punkt kontrolny przy paśniku |
Kontrolujemy czas. Przeprowadzamy skomplikowane przeliczenia z odległości na mapie w skali 1:15000 na odległość rzeczywistą, dochodząc do wniosku, że powinniśmy zdążyć odwiedzić wszystkie punkty przed końcem limitu. A ,,33" to już na pewno.
,,32" też idzie w miarę gładko. Teraz wzdłuż rzeczki do grobli i po ,,31". Może nawet uda nam się dotrzeć do Bronikowa przed zmrokiem? Zostało ,,37". Robi się szaro, ale jeszcze nie ciemno. Dobrze, bo jest tutaj trochę kolczastych pędów. Wszystkie punkty zaliczone, pędzimy najprostszą drogą do mety. Z 45-minutowym zapasem meldujemy się pod dmuchaną bramą, gdzie odbijamy po raz ostatni nasze chipy. W biurze okazuje się, że zadziałały bez zarzutu- niektóre punkty (przy których nasza nieufność wobec dziwnego sygnału dźwiękowego rosła) podbiliśmy nawet kilkukrotnie... Jesteśmy z siebie zadowoleni, mimo że zwycięzca pokonał całą trasę w mniej niż dwie i pół godziny. Raczymy się zupą, smalcem i ciastem drożdżowym od koła gospodyń wiejskich, a potem ruszamy w drogę powrotną na pociąg. W ten sposób przynajmniej wykorzystamy zabrane ze sobą czołówki...
schemat pokonanej przez nas trasy |
< następny post
Komentarze
Prześlij komentarz