Magna Via Francigena 8/8. Piana degli Albanesi-Palermo. La Conca d'Oro.

katedra w Palermo


Trasa: Piana degli Albanesi> (mniej więcej szlakiem CDM 4) Serre della Pizzuta> Altofonte> (szlakiem Magna Via Francigena) Aquino> Monreale> Palermo

Długość trasy: 23 km

Czas przejścia (nie licząc zwiedzania katedry w Monreale): 7 h 40 min.



Rano we włoskiej telewizji mówią o tym, żeby nie strzelać w Sylwestra, bo fajerwerków boją się pieski. 

- Serio?!- krzyczy połowa z nas z obłędem w oczach. - Te bestie?! Te bestie nie boją się niczego!!!

Każdy, kto poznał sycylijskie czworonogi, uzna ten okrzyk za w pełni uzasadniony. W czasie, kiedy przemierzamy Magna Via Francigena, średnio kilka razy dziennie atakują nas psy. Psy bezpańskie, psy pasterskie czy też zwyczajne kundle pilnujące obejścia. Te zdziczałe wydają się najmniej groźne- owszem, włóczą się po ulicach, ale na cokolwiek poza szczeknięciem są raczej zbyt leniwe (lub zbyt doświadczone). Pasterskie, choć wyglądają przerażająco ze względu na rozmiary, generalnie trzymają się granicy swojego terytorium. Ale kategoria numer trzy to już prawdziwy obłęd. Ujadanie zza siatki czy płotu jest standardem. Gorzej, że siatka bywa dziurawa, a pod płotem zdarzają się podkopy. Jeszcze gorzej, że ,,pieski" rzadko występują pojedynczo, a raczej w pakietach przynajmniej po dwa albo trzy. Wybiegając zza ogrodzenia, warczą zajadle, stroszą się i próbują przeciwnika otoczyć. Nie polecalibyśmy dlatego wybierać się na MVF w pojedynkę. My wykształciliśmy w trakcie wędrówki specjalną metodykę działania, polegającą na ustawianiu się do agresorów w taki sposób, aby nie pokazywać żadnemu pleców. Wskazane jest tupanie albo symulowanie rzutów kamieniem. Absolutnie nie należy biec, przeciwnie- trzeba oddalać się powoli i najlepiej tyłem... Nie ma w tym żadnej przesady, bo widzieliśmy obrazki, które mogłyby być inspiracją do filmu o zombie albo do kolejnej części ,,Terminatora". Mój ulubiony- czarne jak sam diabeł skrzyżowanie buldoga z rottweilerem wyskakujące z garażu (sic!) w przyziemiu kamienicy w centrum Prizzi. Przechodząc ulicą obok (a przechodziliśmy nią kilka razy, w dodatku po ciemku, szukając sklepu spożywczego), słyszy się najpierw szczękanie napinającego się łańcucha, na którym monstrum jest uwiązane, a następnie- bęc!- psina wypada przez (przed chwilą jeszcze zamknięte) metalowe drzwi, niczym czekoladka z jakiegoś upiornego kalendarza adwentowego. Albo młody owczarek niemiecki gdzieś na obrzeżach miejscowości, przy skręcie z głównej drogi w boczną. Niby za płotem, niby też na łańcuchu, ale na nasz widok zwija się jak komandos w kuleczkę i przeciska pod metalowym ogrodzeniem, zmieniając stan skupienia w ciekły... Nie przychodzi nam nawet do głowy jak opiekunowie szlaku mogliby ten problem rozwiązać, ponieważ miejscowe psy ewidentnie wychowywane są w duchu nienawiści do obcego. A my śmierdzimy obcokrajowcem na kilometr...

Ale dość o psach. Dziś ostatni etap wyprawy z metą w Palermo. Gdybyśmy byli drobiazgowi, musielibyśmy wrócić najpierw do Santa Cristina Gela, a potem podążyć na północ. Ale po co, kiedy u naszych stóp ścieli się Cammino dei Mille, szlak wyznaczony śladami zorganizowanej przez Garibaldiego wyprawy czerwonych koszul. Włoski bohater narodowy poprowadzi nas skrótem przez rezerwat przyrodniczy Serre della Pizzuta, a do MVF dołączymy w Altofonte.

Jak powiedzieli, tak zrobili. Pozostawiając w dole Piana degli Albanesi, wspinamy się do podnóża szczytów o bałkańskich nazwach: Maja e Tulit (997 m n.p.m.) oraz Monte Argomëzit (1030 m n.p.m.). Idzie się bardzo przyjemnie, szeroką drogą prowadzącą przez sosnowy las, z widokami na wapienne skały. Gratulujemy sobie pomysłu- o ile lepsze to niż udeptywanie asfaltu! 




pozostawiając w dole Piana degli Albanesi...


...wspinamy się do podnóża szczytów.


Docieramy do rozwidlenia ze studnią. Tutaj układ ścieżek wygląda nieco inaczej niż na mapie, ale nie zrażamy się i podchodzimy z przełęczy na zbocza Punta Terzo Cielo (1076 m n.p.m.), które będziemy trawersować. Ścieżka zwęża się, pojawia się też na niej sporo zagradzających przejście wiatrołomów. W dole odsłania się za to widok na Conca d'Oro- równinę pomiędzy górami, na której rozlokowało się Palermo. Ponad miastem wznosi się Monte Pellegrino -594 m n.p.m., obmywane u podnóża przez fale Morza Tyrreńskiego.


widok na Palermo ze ścieżki, która za chwilę zniknie

Oprócz powalonych drzew musimy omijać też jakieś kolczaste pędy. A ścieżka? Można uznać, że całkowicie zaniknęła. Podejmujemy rozpaczliwą próbę dotarcia do równoległej przerywanej linii zaznaczonej na Mapach.cz, ale tam też nie napotykamy ani pół odcisku ludzkiej stopy. Zawracać do ostatniego skrzyżowania? Wydaje się to bezsensowne, bo a) musielibyśmy jeszcze raz przedzierać się przez kłujące krzewy, które już pokonaliśmy, b) krzewy te prawdopodobnie są zaczarowane i w miejscu, w którym postawiliśmy nogę, wyrasta momentalnie dziesięć nowych pędów. 

Jesteśmy bliscy rozpaczy, ale w chaszczach porastających zbocze poniżej dostrzegamy kamienną chatkę, którą identyfikujemy jako Rifugio Moardella. Pod tą nazwą nie kryje się zapewne nic poza bezobsługowym schronem, ale dedukujemy, że do chatki na pewno prowadzi jakaś droga z Altofonte. Dzieli nas od niej mniej więcej 300-400 m, ale również pochyłość terenu, powalone drzewa i sięgający pasa gąszcz cierni. Azymutowanie level hard. 


widok na Palermo ze ścieżki, która zniknęła


Przemy przed siebie, mimo że małe kolce wbijają się w dłonie, a duże bezlitośnie tną skórę. Wykorzystujemy teraz pnie leżące w poprzek zbocza niczym w grze w węże i drabiny... ale trzeba uważać, bo drzewa są wilgotne od rosy, a ewentualne ześlizgnięcie oznacza utonięcie w kłującej plątaninie. W końcu, niemal czołgając się, wypadamy na piękną, rozświetloną słońcem, trawiastą polanę otaczającą Rifugio Moardella. Pokonanie 400 m zajęło nam dokładnie... godzinę i trzydzieści minut. 


nasze wybawienie- rifugio Moardella


widok na Palermo przybliża się (a na pierwszym planie trochę kolczastych pędów)


Nasz wspaniały skrót okazał się (jak to ze skrótami bywa) raczej dłuższy niż krótszy, nie wygrzewamy się więc zbyt długo na polanie. Przy schronisku zaczyna się szeroka droga, której- dla odmiany- w ogóle nie ma na mapie. Idziemy nią kawałek, ale ponieważ wydaje się raczej wznosić niż opadać, zawracamy do węższej ścieżki wskazanej przez gps. Za śladami końskich kopyt schodzimy do Altofonte, gdzie- o słodka godzino!- wracamy do wspaniale oznakowanego MVF. 

Do centrum miasteczka sprowadzają nas zygzaki drogi krzyżowej poprowadzonej przy Chiesetta Santuario dell'Addolorata Alle Croci. Chociaż drogę krzyżową to my już właściwie dzisiaj pokonaliśmy (nie mówiąc już o cierniem ukoronowaniu)... Szybko przemykamy przez zalane słońcem centrum Altofonte, wpadając po drodze  tylko do jednego z barów, aby uzupełnić zapasy płynów.


na drodze krzyżowej; w dola Altofonte

Przechodzimy pod imponującym wiaduktem, po czym kontynuujemy wędrówkę poboczem wijącej się w kierunku północnym drogi bitumicznej. Ale asfalt nawet nas cieszy. Wchodzimy pomiędzy zabudowania Aquino, dzielnicy Monreale, gdzie czuje się już bliskość Palermo. Na przykład w tym, że przekroczenie ulicy po pasach zamienia się w wyczyn... Na wzgórzu ponad nami dostrzegamy imponujący obiekt, na którego zwiedzeniu bardzo zależy połowie z nas- tej, która przekopując się przed wyjazdem przez wszystkie dostępne na rynku przewodniki po Sycylii, natrafiła w wydawnictwach Dorling Kindersley na wyrysowane z benedyktyńską (nomen omen) precyzją trójwymiarowe przekroje ukazujące surową bryłę kryjącą wnętrza kipiące od mozaik i złoceń.

Docieramy zatem do XII- wiecznej katedry w Monreale. Robi się turystycznie, ale i niezwykle uroczo. W zaułkach kryją się małe warsztaty ceramiczne, a przy Piazza Guglielmo II kuszą sklepiki z magnesami w kształcie cannolo, skarpetami z Ojcem Chrzestnym czy likierem pistacjowym i marsalą w wielkościach samolotowych. Dobiegają do nas nawet fragmenty rozmów w języku polskim (,,No pomyśl, gdzie mogłeś zostawić telefon?!", ,,Pięknie jest, prawda? A u nas teraz szaro i buro...").


okolice katedry w Monreale


okolice katedry w Monreale

Przed wejściem do katedry stoi spora kolejka, która jednak dość szybko posuwa się do przodu. Bilety kosztują 13 euro, ale w tej cenie zawiera się również wejście do Muzeum Diecezjalnego, na dach i do krużganków. A zajrzeć wszędzie naprawdę warto, bo wyjątkowe połączenie architektury romańskiej z wpływami bizantyjskimi i arabskimi robi niesamowite wrażenie.


katedra w Monreale z zewnątrz...



...i wewnątrz.



katedra w Monreale


Chrystus Pankrator- najbardziej znana mozaika z katedry w Monreale



barokowa Cappella del Crocifisso z motywem Drzewa Jessego


krużganki przylegającego do katedry klasztoru benedyktynów


na dachu Duomo



widok na Monreale z dachu katedry



widok na Piazza Vittorio Emanuele przy katedrze



Na zwiedzanie w tempie ekspresowym poświęcamy około godziny. Potem opuszczamy Monreale. Via Cannolicchio sprowadza nas ze wzgórza w dół aż do Corso Calatafimi. Teraz możemy powiedzieć, że jesteśmy już w Palermo. Świadczy o tym wzmożony ruch uliczny (czyt. każdy jedzie jak chce, ważne aby często używać klaksonu) oraz- niestety- śmieci walające się po chodniku. A przez ,,śmieci" rozumiemy tu nie tylko papiery czy plastikowe butelki, ale także na przykład... opierającą się o mur za przystankiem autobusowym kanapę.


Palermo...


Nie musimy myśleć nad trasą, bo nie da się prowadzić prościej niż Corso Calatafimi, przedłużenie starożytnej ulicy Cassaro, nazwanej dziś imieniem Vittorio Emanuele. Płyniemy z prądem. Kiedy zbliżamy się do centrum,  na ulicy pojawiają się stragany ze świeżymi rybami i owocami morza, które ustępują następnie barom oferującym pane con la milza/pani cà meusa- tradycyjną palermitańską bułkę z kawałkami cielęcej śledziony i płuc.

 

miecznik na rybnym straganie

 

Przed nami wyrasta Porta Nuova- XVI- wieczna brama miejska, za którą Corso Calatafimi zmieni się w Cassaro, a piesi przejmą pierwszeństwo nad zmotoryzowanymi. Musimy się tylko do niej dostać... przebiegając przez dziwnie wykręcone skrzyżowanie bez pasów i świateł.

 

Porta Nuova i ruch uliczny w Palermo

 

Mijamy Pałac Normanów, w którym ukrywa się Cappella Palatina-  kaplica zbudowana w tym samym stylu, co Duomo di Monreale. Zaczyna się ściemniać, kiedy docieramy do katedry w Palermo, gdzie oficjalnie kończy się (a właściwie zaczyna) Magna Via Francigena. Za wstęp do samej katedry nie jest pobierana opłata, ale biletowane są poszczególne atrakcje- wstęp do krypty, do grobowców królewskich czy na dach (dlatego wewnątrz rozlokowano kilka kas). Próbujemy podbić nasze credenziale, ale panie w kasach stosują metodę ,,spadającego kota z kanapką posmarowaną masłem na plecach", czyli odsyłają nas wzajemnie jedna do drugiej. Na szczęście podbiliśmy je w Monreale. 

Możemy się teraz oddać całkowicie zwiedzaniu Palermo. Szkoda, że mamy na to tylko jeden wieczór- to zdecydowanie za mało. Próbujemy jednak chociaż prześlizgnąć się po najważniejszych punktach miasta, chłonąc jego klimat. Zaczynamy od katedry (łącznie z dachem), ale przejdziemy też przez plac Quattro Canti, szczególnie atrakcyjnie prezentujący się po zmroku, kiedy na fasadach flankujących go czterech identycznych pałaców pojawia się mapping. Damy się porwać tłumowi płynącemu Via Maqueda, zobaczymy Piazza Pretoria z ,,Fontanną Wstydu" oraz zwieńczony trzema czerwonymi kopułami kościół San Cataldo. Wieczorem (instruowani przez Włochów z apartamentu na przeciwko) ugotujemy sobie makaron z pistacjowym pesto, a następnego dnia rano opuścimy Palermo, przed wejściem do samolotu kupując sobie jeszcze cytrynową granitę, która- według słów piosenki- wystarczy, aby stać się szczęśliwym.

 

 

katedra w Palermo

 

szopka w katedrze w Palermo

 

na dachu katedry w Palermo


Fontana Pretoria


Quattro Canti


< następny post

poprzedni post >





Komentarze