Magna Via Francigena 2/8. Agrigento-Aragona: il cane randaggio.

 

ilustracja do opowiadania Pirandellego w Aragonie

*** ENGLISH below ***

Trasa (szlakiem Magna Via Francigena): Agrigento, katedra> (Joppolo Giancaxio> Aragona)

Planowany dystans: 23,7 km

Przebyty dystans: 9 km

Czas przejścia: 1 h 50 min.



Do przejścia Magna Via Francigena przygotowaliśmy się niezwykle pieczołowicie. Przejrzeliśmy wszystkie materiały dostępne na stronie fundacji opiekującej się szlakiem. Wypełniliśmy odpowiednie formularze, a po przyjeździe do Agrigento odebraliśmy w recepcji hotelu Colleverde credenziali- specjalne dokumenty poświadczające nasz status wędrowca-pielgrzyma. W teorii credenziali wydawane są (po wcześniejszym umówieniu się z odpowiednim referente) za dobrowolną darowizną na rzecz fundacji, w praktyce- zostaliśmy uprzejmie poproszeni o wpłatę co najmniej 10 euro od osoby. W każdej credenziale jest miejsce na pieczątki- te można zbierać po drodze w obiektach noclegowych i gastronomicznych zrzeszonych w sieci, w muzeach, lokalnych parafiach czy urzędach miejskich. Kolekcja stempli gwarantuje uzyskanie na mecie testimonium- dokumentu poświadczającego pokonanie przynajmniej 100 km szlaku pieszo (koszt wydania jednego testimonium to 5 euro). Cała Magna Via Francigena ma ok. 180 km, a licząc z wariantowymi odejściami w stronę Santo Stefano Quisquina czy Piana degli Albanesi- ponad 225 km. 

 

le credenziali- każda z nich warta 10 euro...

 

Przed startem nocujemy w uroczym apartamencie zlokalizowanym przy jednej z uliczek pełnej schodków i zaułków starówki w Agrigento. Jedyny problem jest taki, że w wyposażonym w drewniane ramy okienne mieszkaniu nie przewidziano ogrzewania, a w nocy temperatura na zewnątrz spada poniżej 5 stopni Celsjusza. Śniadanie jemy opatuleni w ciepłe koce, przy kuchence gazowej, na której podskakuje kawiarka. Na szczęście jest słonecznie, choć nadal nie ustały podmuchy silnego wiatru.


jeden z zaułków starówki w Agrigento


starówka w Agrigento


art street na starówce w Agrigento


Agrigento- kościół San Lorenzo


pomnik urodzonego niedaleko Agrigento reżysera,  Andrei Camillerego


Zanim wyruszymy w drogę, zaglądamy jeszcze do ciekawego kościoła Santa Maria dei Greci. Jego niezwykłość polega na tym, że został wzniesiony ok. XII-XIII wieku...  na fundamentach świątyni starożytnej, poświęconej prawdopodobnie Atenie lub Zeusowi. Jej pozostałości można zobaczyć dzisiaj pod szklaną podłogą. Wstęp kosztuje 3 euro od osoby lub 7 euro w pakiecie ze zwiedzaniem katedry oraz Muzeum Diecezjalnego (MUDIA)


Santa Maria dei Greci 


ruiny świątyni starożytnej widoczne pod szklaną podłogą kościoła


szopka przy kościele Santa Maria dei Greci

Do MUDIA kierujemy zresztą swoje kroki w następnej kolejności, ale nie po to, aby oglądać kolekcję średniowiecznych fresków, barokowych malowideł czy cennych szat liturgicznych, ale po to, aby uzyskać pierwsze pieczątki w naszych credenziale. Pracownik recepcji ma na sobie wełniany sweter, czapkę i szalik. Zimno, prawda? - zagaduje nas, chuchając na stempel. 

Muzeum zlokalizowane jest w pałacu biskupim, przylegającym bezpośrednio do cattedrale di San Gerlando, przy której kończy się (a dla nas zaczyna) Magna Via Francigena. Wspinamy się na schody prowadzące do katedry. Widać z nich rozciągający się po horyzont, usiany poletkami i wioskami pagórkowaty krajobraz, w który za chwilę mamy się zanurzyć. Nie znajdujemy żadnego znaku symbolizującego koniec lub początek, zawierzamy więc GPS-owi, który ma jednak tendencję do gubienia się w wąskich uliczkach. W ich skomplikowanym układzie można dopatrywać się cech urbanistyki nie tylko włoskiej, ale i typowej dla krajów muzułmańskich. To pamiątka po Saracenach, którzy w IX w. przekształcili rzymskie Agrigentum w Kerkent. Agrigento nie jest zresztą jedyną miejscowością na Sycylii, na planie której oznaczono dzielnicę Rabato (od arabskiego słowa oznaczającego przedmieście). 


katedra w Agrigento


widok spod katedry w Agrigento

W pobliżu Rabato przemykamy się teraz, schodząc ze wzgórza, na którym wznosi się katedra, w kierunku Parco dell’addolorata. Na schodkach kamieniczek pysznią się donice z kaktusami i innymi roślinami, których u nas raczej nie trzyma się na zewnątrz... Wychodzimy ze zwartej zabudowy pomiędzy bardziej rozrzucone wille- tu w ogrodach dojrzewają pomarańcze i kwitną bugenwille. 


Agrigento- chiesa di San Francesco di Paola w pobliżu Rabato


schodzimy ze wzgórza...


kwitnące bugenwille

Nieco zaniedbanym, ale wyłożonym eleganckimi płytami z kamienia mostem pieszym przechodzimy nad ruchliwą jezdnią. Docieramy do parku, w którym jeszcze bardziej zdumiewa nas ilość kwitnących roślin. Pojawiają się pierwsze, biało-czerwone oznaczenia szlaku. Pomocne są też krzyżyki wymalowane na początku dróg, w które nie należy skręcać. Odnajdujemy wąską leśną ścieżkę, która prowadzi nas do szosy, po chwili znów jednak ucieka w las.

Później niestety wychodzimy na pobocze Strada Provinciale, którym szlak prowadzi dość długo. Jednocześnie pada deszcz i świeci słońce, na horyzoncie pojawia się tęcza. 

Zbliżając się do dziewiątego kilometra trasy, przechodzimy obok nieukończonego budynku z surowej cegły. Na podjeździe stoi auto, ale w pobliżu nie ma żadnego człowieka, na co wskazują opuszczone okiennice. Obejścia pilnują trzy- cztery psy. Początkowo szczekają na nas zza ogrodzenia, ale wkrótce okazuje się, że pod płotem wykopały sobie dziurę, przez którą wybiegają w naszym kierunku. Nie przejmujemy się zbytnio i idziemy spokojnie dalej. Przecież przechodząc przez różne wioski, niejednokrotnie byliśmy obszczekiwani.. No ale to było w Polsce, nie na Sycylii. A tutejsze czworonogi są jakieś inne. Podbiegają bardzo blisko, zbyt blisko... - Ugryzł mnie!- krzyczy połowa z nas, czując nagłe ukłucie w lewej łydce. 

Dalej wszystko dzieje się bardzo szybko. Odganiamy psy, rzucając w ich stronę kamieniami. Oglądamy nogę. Widać ślady kłów, leje się krew. Zatrzymujemy pierwszy przejeżdżający samochód. Pokazujemy nogę. To dostawczak, ale kierowca ładuje nas pomiędzy kubły z farbą i obiecuje podwieźć do najbliższego szpitalnego oddziału ratunkowego. Po drodze radzi, żeby na szlaku mieć zawsze ze sobą un bastone (kij), co niestety nie zapowiada, żeby agresywne zachowanie tych konkretnych czworonogów było jakimś wyjątkiem... Dojeżdżamy wprost pod drzwi pronto soccorso szpitala San Giovanni di Dio w San Michele, a nasz wybawca tłumaczy zawiadującemu ruchem przyjęć policjantowi (sic!) co się wydarzyło. W dodatku mówi jeszcze, że jeśli chcemy, poczeka na nas i odwiezie później do B&B, co uznajemy już za nadmiar życzliwości. Dziękując za pomoc, zapewniamy, że dalej sobie poradzimy.

Rejestracja przebiega całkiem sprawnie dzięki karcie EKUZ. Lekarz pierwszego kontaktu odkaża i opatruje  (prowizorycznie- jak mówi- ranę), a słysząc wibrujący w kieszeni mojej kurtki telefon rzuca: ,,Nie odbierzesz? Może to pies dzwoni zapytać jak się czujesz?". Później proponuje mi jeszcze zabranie z jego biurka okularów przeciwsłonecznych (,,To twoje? Nie? Możesz wziąć, nie wiem kto je zostawił."). Na odchodne dodaje mi otuchy kolejnym żartem o psie. Policjant z bronią za paskiem (zastanawiamy się czy to na wypadek gdyby na SORze ktoś zaczął się awanturować, że zbyt długo czeka) wskazuje nam teraz sala di attesa- być może konieczny będzie zastrzyk. 

Po niezbyt długim oczekiwaniu pielęgniarka wywołuje mnie imieniem, nazwisko uznając za zbyt trudne do wymówienia. Za kolejnymi drzwiami, tym razem jedynie w damskim towarzystwie, rana zostaje opatrzona jeszcze raz (,,Zobaczmy jak poradził sobie nasz doktor"), a lekarka o imieniu Maria przeprowadza ze mną wywiad. Pyta czy ugryzł mnie ,,cane randaggio". Nie znam tego słówka na ,,r", więc proszę o doprecyzowanie. Pokazuje gestami: czy nosił obrożę? Tłumaczę, że kręcił się wokół budynku, ale obroży nie miał. Cane randaggio- podsumowuje i zapisuje mi antybiotyk: doustnie oraz w maści do smarowania. 

Wychodząc z SORu, próbujemy zorientować się na mapie gdzie jesteśmy. San Michele, a więc ok. 7 km od Aragony, gdyby iść nieoznaczonymi drogami przebiegającymi w okolicach rezerwatu Macalube, obszaru występowania wulkanów błotnych. Kiedyś rezerwat był znaną atrakcją turystyczną, ale po wypadku z 2014 r., kiedy w wyniku ogromnej eksplozji zginęła dwójka dzieci, wstępu zakazano. Co prawda już nie wg marszruty Magna Via Francigena, ale jakoś powinniśmy dotrzeć do dzisiejszego celu... Może tylko najpierw wykupilibyśmy leki, bo przecież przy szpitalu na pewno jest jakaś apteka...? No więc okazuje się, że nie ma. Szukamy na mapach Google. Może w Aragonie, ale czy będzie otwarta w Wigilię? Tymczasem młoda para wychodząca z pronto soccorso wskazuje moją zabandażowaną nogę i pyta czy nas gdzieś nie podrzucić. Odpowiadamy, że jest OK, nie mam problemu z chodzeniem, ale... może wiedzą gdzie możemy wykupić antybiotyki? - Wsiadajcie- znów nieznajomi bezinteresownie ładują nas do auta. Obdzwaniają jednocześnie wszystkich krewnych, pytając ich o aptekę. Ostatecznie okazuje się, że owszem, jest taka w Aragonie- co prawda na razie zamknięta, ale otworzy się ponownie o 16:00. 

Nieco wcześniej niż planowaliśmy oraz inaczej niż planowaliśmy, bo z wykorzystaniem środków transportu, docieramy zatem do mety dzisiejszego etapu. Na pocieszenie idziemy zobaczyć starówkę Aragony. Mijamy Chiesa del Carmine, docieramy do Piazza Umberto Primo. Miasto wydaje się wymarłe- na ulicach nie ma prawie nikogo. Schodzimy Via Libertà w kierunku Via Luigi Naselli. W oknach budynku stanowiącego pierzeję ulicy wstawiono deskale z ilustracjami do opowiadania ,,La cassa riposta" Luigiego Pirandello (pisarza urodzonego w Agrigento). Na jednym z nich przedstawiony jest Turco- pies, który wygląda wypisz wymaluj jak ten, z którym mieliśmy dziś niezbyt sympatyczne spotkanie. Tyle że na malowidle wgryza się w pęto kiełbasy, a nie w moją łydkę...


Aragona, Chiesa del Carmine


Aragona, Piazza Umberto I


jeden z deskali niedaleko Piazza Umberto I


Aragona, perspektywa Via Michelangelo Buonarroti


Mieliśmy skręcić w prawo, ale z lewej docierają do nas interesujące dla ucha dźwięki, wybieramy więc Via Vincenzo Bellini. Dźwięki przybliżają się. Zaglądamy na jedno z podwórek w pobliskim zaułku, dostrzegając... niewielką uliczną orkiestrę dętą. Muzycy mają bardzo poważne miny. Może przeszkodziliśmy im w próbie? Uciekamy w Via Garibaldi, przy której dźwięki muzyki nadal nam towarzyszą. 

Kiedy wybija 16:00, miasto nagle ożywa. Otwiera się apteka, otwierają się markety. Ludzie wysypują się na ulice. Meldujemy się w B&B- jest zrzeszone w sieci Magna Via Francigena, więc możemy przybić pieczątki w naszych credenziale. Nie wspominamy gospodarzowi, Alfonso, o przygodzie jaka spotkała nas po drodze. Na szczęście nie trzeba pokonać całego szlaku pieszo, aby przejście było legitne... 

Wieczorem wpadamy jeszcze do baru Lo Sperdicchio, również polecanego w elenco accoglienze. Rozpoznajemy go dzięki kolorowym beczkom ustawionym przed wejściem. - Sono le bote del pellegrino- wyjaśnia właściciel knajpki, kiedy ujawniamy się jako wędrowcy Magna Via Francigena. Robi nam przy beczkach zdjęcie, a do stolika przynosi dwie księgi pamiątkowe. Okazuje się, że w pierwszej skończyło się miejsce i to właśnie my mamy rozpocząć nową pierwszym wpisem. Drżą nam ręce i- oczywiście- popełniamy mnóstwo literówek. Pytamy czy w Wigilię można coś zjeść. Rozkłada ręce. Dzisiaj pieczemy tylko to- wskazuje 'mbruliate- tradycyjny sycylijski wypiek świąteczny z nadzieniem z mięsa, oliwek oraz cebuli. Mamy go nawet w naszych notatkach jako przysmak, którego chcieliśmy spróbować... Prosimy zatem o dwa zawijańce oraz kieliszek Luny- wybornego sycylijskiego Nero d'Avola. 


tradycyjna sycylijska bożonarodzeniowa 'mbruliata


księga pamiątkowa w Lo Sperdicchio

Wstępne wrażenia z Sycylii: wspaniali, otwarci i pomocni ludzie, niezwykłe krajobrazy, doskonałe jedzenie oraz... koszmarne psy. Taką opinię kształtujemy sobie pierwszego dnia wędrówki i taką utrzymamy aż do jej końca...

< następny post

poprzedni post >


*** ENGLISH VERSION ***


Aragona, illustration for Pirandelli's short story

Route: Agrigento, katedra> (Joppolo Giancaxio> Aragona)

Planned distance: 23,7 km

Covered distance: 9 km

Walking time: 1 h 50 min.



We prepared ourselves very carefully for hiking the Magna Via Francigena. We studied all the materials available on the website created by foundation managing the trail. We filled in the appropriate forms, and after arriving in Agrigento, we collected from Colleverde hotel's reception le credenziali - special documents certifying our status of a pilgrim/hiker. In theory, the credentials (issued after prior arrangement) do not have a price. The foundation asks only for a voluntary donation. In practice, we were kindly asked to pay at least 10 euros per person. In every credential there is a space for stamps. You can ask for them at the guesthouses, museums, local parishes or town halls along the way. The collection of stamps guarantees obtaining a testimonium at the end of the trail. The document certifies that you have covered at least 100 km of the trail on foot. The cost of issuing one testimonium is 5 euros. The entire Magna Via Francigena is about 180 km long, and including variants towards Santo Stefano Quisquina or Piana degli Albanesi – over 225 km.


the credentials- each of them worth 10 euro...


Before venturing into the realm of trail, we spend the night in a cozy apartment located on a charming alley of the old town in Agrigento. The only problem is that the apartment is not equipped with heating, and at night the temperature  outside drops below 5 degrees Celsius. We wrap ourselves in warm blankets while eating breakfast. Fortunately, it is sunny, although the strong wind won't stop blowing.



one of the Agrigento alleys


old town in Agrigento


art street in Agrigento


Agrigento, San Lorenzo


(born in Agrigento) director's (A. Camilleri) statue  



After breakfast and a nice cup of coffee (in Italy it's mandatory), we go to see Santa Maria dei Greci church. Its uniqueness lies in the fact that it was built around the 12th-13th century... on the foundations of an ancient temple, probably dedicated to Athena or Zeus. The remains of the temple can be seen under the glass floor. Admission charge is 3 euros per person (or 7 euros, if you plan to visit the cathedral and the Diocesan Museum- MUDIA- also).


Santa Maria dei Greci 


the ruins of the ancient temple visible under the glass floor of the church


Nativity Scene near Santa Maria dei Greci


We head to MUDIA next, but we do not want to see the vast collection of medieval frescoes, baroque paintings or precious vestments. We are about to get the first stamps in our credentials. The receptionist is wearing a woolen sweater, a winter hat and a scarf. -It's cold, isn't it? - he asks, rubbing his hands. The museum is located in the bishop's palace, adjacent to San Gerlando cathedral, where the Magna Via Francigena ends (or begins). We climb the stairs leading to the cathedral. From the top we see a landscape of hills, fields and villages stretching to the horizon. We cannot find any sign marking the end or the beginning of the trail, but we  set off anyway. In GPS we trust, however, the signal gets lost in the narrow streets. Their maze-like layout is not only an Italian thing, but something typical of Muslim countries also. It revives the times of the Saracens, who transformed the Roman Agrigentum into Kerkent in the 9th century. 


Agrigento Cathedral


view from the stairs of cathedral



We are going down the hill, through the Rabato district (from the Arabic word for suburb) towards the Parco dell’addolorata. We cross a somewhat neglected, but elegantly stone paved footbridge over a busy roadway. We enter the park, where the number of flowering bougainvilleas amaze us.



Agrigento, chiesa di San Francesco di Paola near Rabato


walking down the hill...


blooming bougainvilleas



The white and red trail signs appear. The crosses barring the wrong turns are also helpful. We find a narrow forest path that firstly goes down to the asphalt road, but soon comes back to the woods. Later, unfortunately, we reach la strada provinciale, along which the trail leads for quite a while. It is sunny and raining at the same time, so the rainbow unfolds over the horizon. Approaching the ninth kilometre of the route, we pass by an unfinished building made of raw brick. A car is standing in the driveway, but there is no one around, as can be concluded from the lowered shutters. The yard is guarded by three or four dogs. At first, they bark at us from behind the fence, but it soon turns out that they have dug a hole under the palisade. They run in our direction. We don't worry too much and continue walking calmly. But they come close, too close... - He bit me! -I shout, feeling a sudden pain in my left calf.

Afterwards everything happens very quickly. We chase the dogs away by throwing stones at them. We look at the leg. The teeth marks are visible, the blood is pouring. We stop the first vehicle that passes. We show the leg. It's a delivery car, but the driver load us together with the buckets of paint and take us to the nearest hospital emergency department. On the way, he advises us to always have un bastone (a stick) while hiking, what can suggest that the aggressive behavior of these particular quadrupeds is not an exception... We arrive at the door of pronto soccorso of the San Giovanni di Dio hospital in San Michele, and our savior explains what happened to the policeman (sic!) managing the reception. Than he says that he can wait for us, what we consider as an excessive kindness. Thanking for the help, we assure him that we will manage from there. 

Registration is quite smooth thanks to the EHIC card. The doctor on duty disinfects and dresses (provisionally, as he says) the wound. Hearing the phone vibrating in my jacket's pocket, he says: "Aren't you going to pick up? Maybe the dog is calling to ask how do you feel?". Later, he offers me sunglasses lying on his desk ("Do you like them? You can take them, I don't know whose are those.") As I am leaving, he cheers me up with another joke about the dog. The policeman with a gun in his duty belt (Is it in case someone starts complaining about waiting too long?) now shows us la sala di attesa - maybe an injection will be necessary.

After a not-so-long wait, the nurse calls me by my first name (finding the last name too difficult to pronounce). Behind another door, the wound is getting bandaged again ("Let's see how our doctor did"- the ladies say), and a doctor named Maria interviews me. She asks if I was bitten by "il cane randaggio". I don't know this "r" word, so I need an explanation. She uses the gestures: was he wearing a collar? I say that he was hanging around the house, but I didn't see a collar. Il cane randaggio - she sums up and prescribes me antibiotics. 

Leaving the ER, we try to locate ourselves on the map. San Michele, so about 7 km from Aragona... Thus we could follow the unmarked roads running close to the Macalube nature reserve, an area of ​​mud volcanoes. The reserve used to be a famous tourist attraction, but since the accident that happened in 2014 (two children died in a huge explosion), the entry is prohibited. Sure, we will not follow the Magna Via Francigena route no more, but somehow we would reach today's destination... All right, but maybe we should buy  the medicines first? There must be a pharmacy close the hospital... Well, it turns out there is none. We search on Google Maps. There are few pharmacies in Aragona, but will any of them be open on Christmas Eve? Meanwhile, a young lady coming out of a building with his husband, asks if we need a lift, pointing out my bandaged leg. I have no problem with walking, but... maybe they know where we can buy antibiotics? - Get in - again, strangers selflessly take us into their car. Moreover, they call all their relatives, asking them about the pharmacy. Eventually, it turns out that yes, there is on-duty pharmacy in Aragona - closed for now, but reopening at 4:00 p.m.

A little earlier than planned (and differently than planned), we reach the final destination of today's stage. We go to see the old town of Aragona. We pass Chiesa del Carmine, we reach Piazza Umberto Primo. The city seems deserted - there is almost no one on the streets. We go down Via Libertà towards Via Luigi Naselli. In the unglazed windows of the building that forms the frontage of the street, there are painted boards inserted. They are illustrating the story "La cassa riposta" by Luigi Pirandello (a writer born in Agrigento). One of them depicts Turco - a dog that looks exactly like the one we met today... Except that in the painting he is biting into a ring of sausage, not into my calf...



Aragona, Chiesa del Carmine


Aragona, Piazza Umberto I


painting next to Piazza Umberto I


Aragona,Via Michelangelo Buonarroti




We were planning to turn right, but some interesting sounds come from the left side, so we choose Via Vincenzo Bellini. The sounds are getting closer. We look into one of the courtyards in the alley nearby, noticing... a small street brass band. The musicians have very serious faces. Maybe we interrupted their rehearsal? We slip out towards Via Garibaldi, where the sounds of music still accompany us. Then comes 4:00 p.m.  and the city suddenly comes alive. The pharmacy opens, the supermarkets open. People spill out onto the streets. We check in at the B&B - it belongs to the Magna Via Francigena network, so we can stamp our credentials also. We do not mention to the host, Alfonso, about the adventure we had on the way. Fortunately, you do not have to cover the entire trail on foot to call your passage legitimate...

In the evening we go to the bar Lo Sperdicchio, also mentioned in elenco accoglienze. We recognize it thanks to the colorful barrels placed in front of the entrance. - Sono le bote del pellegrino - explains the owner of the bar, when we reveal ourselves as wanderers of the Magna Via Francigena. He takes a photo of us and brings two bulky volumes that appear to be the trail logbooks. It turns out that the first one has run out of space and we are about to start the new one... Our hands are shaking and - of course - we make a lot of mistakes. We ask is there anything we can eat. He throws up his hands. -Today we are baking only this - he points out 'mbruliata - a traditional Sicilian Christmas pastry stuffed with meat, olives and onions. We have it on the list of delicacies we wanted to try... We ask for two of them and a glass of Luna - the excellent Sicilian nero d'avola.


 'mbruliata


trail logbooks in Lo Sperdicchio



So here are our initial impressions of Sicily: wonderful, open and helpful people, extraordinary landscapes, excellent food and... horrible dogs. This is an opinion we formed on the first day of our journey and the one we will stick to until the end...


Komentarze