Magna Via Francigena 1/8. Agrigento aka Akragas.

świątynia Concordii w Agrigento, na pierwszym planie ,,Upadły Ikar" Igora Mitoraja

W Poznaniu plus pięć stopni. Na Sycylii... niewiele więcej, a w dodatku przy wyjściu z samolotu stewardzi ostrzegają nas przed podmuchami silnego wiatru. Co prawda jest koniec grudnia, ale nie tego spodziewaliśmy się po śródziemnomorskiej wyspie. 

Wylądowaliśmy na lotnisku w Cinisi przed dziewiątą, a więc zdążylibyśmy na pociąg 9:28 do Palermo... gdyby ten nie został dzisiaj akurat odwołany. Grupka pasażerów stłoczona na niewielkiej lotniskowej stacji proszona jest kwiecistą przemową (wspomaganą zamaszystymi gestami) o przejście na peron drugi, z którego powinien odjechać regionale 9:45. Po kilkunastu minutach ruszamy. Za oknami pociągu widać palmy, rozmazane lekko za sprawą uderzających w szyby kropli deszczu. 

Do stacji Palermo Centrale dojeżdżamy przed jedenastą, mamy zatem prawie godzinę do przesiadki w kierunku Agrigento. Postanawiamy poszukać czegoś do zjedzenia poza dworcem, wychodzimy więc z budynku... wprost na ruchliwą jezdnię, którą w obie strony pędzą trąbiące na siebie raz po raz auta oraz skutery. Pasów nie widać, toteż bierzemy przykład z miejscowych i, wstrzymując oddech, wchodzimy pomiędzy pojazdy. Podobną sytuację mamy na kolejnym skrzyżowaniu- tu co prawda jest już zebra, ale kierowcy traktują ją jedynie jako delikatną sugestię. Następnie zagłębiamy się w węższe uliczki, trafiając w sam środek targu Ballarò, pomiędzy stragany z owocami, warzywami i świeżo złowionymi rybami, zachwalanymi śpiewnymi okrzykami sprzedawców. Lekko oszołomieni, odnajdujemy wreszcie jakiś bar, gdzie kupujemy pizzę, która wcale nie przypomina pizzy- ma prostokątny kształt i grube, mocno wyrośnięte ciasto. Znów ryzykując życie przy przejściu przez jezdnię, wracamy na dworzec, gdzie fundujemy sobie jeszcze tradycyjny sycyliski deser- cannolo, czyli rurkę ze smażonego ciasta nadzianą kremem ze słodzonej owczej ricotty posypanej pistacjami.


sycylijskie cannolo

W drodze na południe wyspy podziwiamy sady pomarańczowe, szpalery opuncji oraz tęcze co chwilę rozwijające się nad roszonymi deszczem i jednocześnie oświetlanymi słońcem wzgórzami. Kiedy wysiadamy na eleganckiej stacji Agrigento Centrale, niebo ma już odcień intensywnego błękitu- idealny na tło do zdjęć starożytnych świątyń...


stacja kolejowa Agrigento Centrale

Fenicjanie, Grecy, Rzymianie, Germanie, Bizantyjczycy, Arabowie, Normanowie, Hiszpanie i Francuzi- wszyscy oni kolejno zostawiali ślady w kulturze i architekturze Sycylii, składając się na jej wyraźną odrębność w stosunku do kontynentalnych Włoch. Największą atrakcją Agrigento jest pamiątka po starożytnych Grekach- Valle dei Templi- Dolina Świątyń, czyli ruiny polis Akragas z VI-V w p.n.e. (w III w. p.n.e. przejętego przez Rzymian, którzy przemianowali je na Agrigentum). Pomimo zniszczeń dokonanych przez Kartagińczyków w czasie wojen punickich, przez chrześcijan walczących ze śladami pogaństwa oraz przez naturę (trzęsienia ziemi), z wiekowych budowli zachowało się całkiem sporo. Część świątyń została zrekonstruowana metodą anastylozy (czyli przy użyciu zachowanych oryginalnych fragmentów).

Aby dotrzeć do Doliny Świątyń, schodzimy od dworca w dół, w stronę morza. W kasie usytuowanej przy ostrym zakręcie Via Panoramica dei Templi uiszczamy opłatę 15 euro za osobę, po czym wchodzimy przez bramki wprost na wznoszącą się na wzgórzu świątynię Hery (Junony) z V w. p.n.e. Nazwa świątyni jest umowna, bo w trakcie prowadzonych w jej okolicach dwa lata temu wykopalisk odnaleziono... terakotową głowę w hełmie, wskazującą raczej na patronat Ateny.


świątynia Hery (Ateny) w Valle dei Templi



narożnik świątyni Hery


na pierwszym planie starożytne Akragas, w tle współczesne Agrigento

Zadzieramy głowy w kierunku doryckich kapiteli kolumn wyrzeźbionych z wapienia o żółtawej barwie, wspaniale kontrastującego z bezchmurnym teraz niebem. Chwilę kontemplujemy widok na Akragas oraz widoczne w tle na horyzoncie współczesne Agrigento, po czym ruszamy ku kolejnej budowli, poświęconej (przynajmniej wg nazwy) bogini zgody- Harmonii (Concordii). Ten obiekt zachował się najlepiej, a to dzięki przekształceniu go w VI w. n.e. w świątynię chrześcijańską. Przy głównej alei prowadzącej przez kompleks archeologiczny natrafiamy na polski akcent- rzeźbę Igora Mitoraja ,,Upadły Ikar", wspaniale komponującą się ze starożytnymi ruinami.


świątynia Concordii


świątynia Concordii widziana zza skrzydła Upadłego Ikara


świątynia Concordii


świątynia Concordii

Następna w kolejności jest świątynia Heraklesa (Herkulesa), a po niej niemal całkowicie zrujnowana świątynia Zeusa (Jowisza). Ta, gdyby została ukończona przed nadejściem trzęsienia ziemi, które obróciło ją w gruzy, mogłaby być największą dorycką świątynią jaką kiedykolwiek zbudowano. Jej stylobat (najwyższy stopień krepidomy- schodkowej kamiennej podstawy) mierzył aż 112.7 x 56.3 m. W żłobieniach kolumn mógł swobodnie zmieścić się dorosły człowiek, a fronton ,,dźwigały" sylwetki potężnych, wysokich na niemal 8 metrów atlantów. Jednego z nich można zobaczyć w pobliskim muzeum archeologicznym (Il Museo archeologico regionale "Pietro Griffo"). 


świątynia Heraklesa


świątynia Heraklesa


ruiny świątyni Zeusa

Ostatnią świątynią na naszej trasie jest ta poświęcona (wg umownej nazwy oczywiście) Dioskurom (Kastorom)- Kastorowi i Polideukesowi (Polluksowi). Nowsze badania wskazują, że oddawano tutaj cześć raczej boginiom ziemi oraz podziemia- Demeter i Persefonie. Potem cofamy się do świątyni Concordii i kierujemy się jeszcze na północ, w stronę ruin teatru oraz kwartału mieszkalnego z okresu hellenistyczno-rzymskiego. 

 

świątynia Kastora i Polluksa

 

Przy ścieżce zapalają się lampki- dochodzi siedemnasta, a więc niedługo zrobi się ciemno (o godzinę później niż w Polsce o tej porze roku). Mamy plan, aby wyjść z terenu Valle dei Templi od strony północno-zachodniej, ale na bramie przy Via Passeggiata Archeologica wisi solidna kłódka. Być może to ingresso działa w sezonie, ale na pewno nie teraz... Nie wierzymy jednak w to, żeby wszystko dookoła było starannie opłotowane... no i mamy rację. Wkrótce ulicą Petrarki wspinamy się w stronę wzgórza, na które w średniowieczu miasto przeniosło się z doliny. 

< następny post

poprzedni post >

Komentarze