TMB- alpejski klasyk 3/8. Kogut, tarta i inne niespodzianki.



Trasa (TMB): Champex-Lac> Col de Champex> Champex d'en Bas> Plan de l'Au> Bovine> Col de Portalo> Col de la Forclaz> Trient> Praillon> Le Peuty> (TMB- wariantem Vallorcine) Les Tseppes> Catogne> Vallorcine> Le Morzay, Gîte Mermoud

Długość trasy: 28,5 km

Czas przejścia (łącznie z popasem w Alpage de Bovine): 10 godzin


Analizując długość trzeciego odcinka naszej trasy (a także jego profil wysokościowy), dochodzimy do wniosku, że nie byłoby zbyt rozsądnie dokładać sobie jeszcze nadprogramowo podejścia z La Douay do Champex-Lac. Na szczęście z La Douay w cztery minuty można dojechać pociągiem do Orsières, a stamtąd w ok. 10 min. autobusem nr 271 wprost na szlak. 

Autobus pnie się pod górę serpentynami z dość oszałamiającą prędkością. Widząc jak małe zrobiło się w dole Orsières, gratulujemy sobie logistycznego sprytu. Wysiadamy na przystanku ,,Champex, piscine", dzięki czemu powracamy na TMB dokładnie w tym samym miejscu, w którym opuściliśmy je wczoraj. 

Kierujemy się w stronę jeziora, od którego szwajcarska wioska wzięła swoją nazwę. A może to jezioro zapożyczyło nazwę od miejscowości? Właściwie wygląda na to, że nazwały się od siebie wzajemnie- wioska to Champex-Lac, a jezioro Lac de Champex. W spokojnej tafli odbija się błękit nieba oraz okoliczne szczyty, a także kapliczka wznosząca się na drugim brzegu. Dobra passa pogodowa trwa.


Lac de Champex

Idziemy główną drogą prowadzącą przez wioskę aż do parkingu przy dolnej stacji wyciągu na Grands Plans pod szczytem La Breya. Na asfaltowym placu ląduje właśnie helikopter. Omijamy kręcące się jeszcze śmigło i zagłębiamy się w las. Na początku jest łatwo, dopiero w okolicach Plan de l'Au ścieżka zaczyna się wznosić.


krzyż w okolicach Plan de l'Au

A jak już się wznosi, to na całego. Słońce mocno przygrzewa, więc chętnie schładzamy się w przekraczanych co jakiś czas potokach. Zaczynamy się jednak obawiać, że wzięliśmy za mało picia, bo w bidonach powoli zaczyna być widoczne dno, a nie dotarliśmy jeszcze nawet na szczyt pierwszego dużego garbu na profilu wysokościowym. I gdy tak rozmyślamy nad czarnymi scenariuszami, oglądając się za siebie na widoczne w dole Martigny, z zielonej łąki wyrasta nagle... schronisko?! Czy to fatamorgana?! 


panorama z miastem Martigny w dole


oglądamy się za siebie...


...a przed nami wyrasta schronisko


Alpage de Bovine wydaje się jednak całkiem realne, od kranika z podpisem ,,drinking water", przez powitalną krowę wygiętą z grubego pręta oraz metalowego kogutka siedzącego na ramieniu krzyża, aż po wnętrze kamiennego domku kryjące niedorzecznie apetyczne tarty z owocami, warzone w Alpach piwo, deski lokalnych wędlin czy regionalne wina. Bacówka (to chyba najlepsze tłumaczenie francuskiego ,,alpage") nie była zaznaczona na mapie papierowej TMB, a na Mapach.cz jej symbol jest tak niepozorny, że jakoś nam umknął. Mamy tym samym tak miłą niespodziankę, że od razu dajemy się skusić na przynajmniej część schroniskowej oferty. Płacić można tylko gotówką, ale za to i we frankach szwajcarskich, i w euro (które mają zresztą aktualnie niemal jednakowy kurs).


najlepsza tarta na świecie podawana w Alpage de Bovine

Z Alpage de Bovine (1987 m n.p.m.) musimy się wspiąć jeszcze na Col de Portalo (2049 m n.p.m.). Potem będzie z górki. Przez las i pastwiska docieramy do Col de la Forclaz, gdzie oprócz hotelu funkcjonuje sklepik z pamiątkami oraz przekąskami. Po pół godzinie osiągamy Trient, niewielką wioskę z cukierkowo różowym kościółkiem.


krzyż w okolicach Col de Portalo


widok na Martigny zza kępy modrzyka alpejskiego


przez las i pastwiska...


w drodze pomiędzy Col de Forclaz a Trient

W Trient jesteśmy uważni, ponieważ gdzieś tutaj planujemy się odłączyć od głównego przebiegu TMB i, ominąwszy Col de Balme oraz Aiguillette des Posettes, pokonać wariantową trasę do Vallorcine. Po przejściu przez mostek na rzece Trient track sygnalizuje, że powinniśmy skręcić w wąskie przejście pomiędzy budynkami. A potem w drogę leśną. Tyle że droga leśna zastawiona jest metalowymi barierkami obklejonymi banerami z informacją o zamknięciu szlaku ze względu na spadające odłamki skalne. Połowa z nas próbuje się jeszcze oszukiwać, że to nie tędy powinniśmy iść, ale tą wąską ścieżką ledwo widoczną wśród zarośli... Ale to przecież nie Beskid Niski. Zawracamy, godząc się z tym, że będziemy musieli zostać na  itinéraire principal i dodać sobie do dzisiejszej marszruty ok. 3 km.

Mijamy Refuge La Peuty, zauważając nagle drogowskaz pokazujący kierunek na Vallorcine. Rzucamy okiem na mapę. Wygląda to na skrót pozwalający dotrzeć do Variante de Vallorcine. Być może tak uda się ominąć niebezpieczny odcinek szlaku? Nie widać żadnych blokad, dajemy więc porwać się ścieżce. 


dajemy się porwać ścieżce...

Alpejskie skróty bywają strome. I tak też jest z naszą ścieżką, radosnymi zygzakami pnącą się w górę. Idący z naprzeciwka  Francuzi do zwyczajowego ,,bonjour" dorzucają jeszcze ,,courage!". Ale rzeczywiście udaje nam się uniknąć spadających skał, a kiedy przedostajemy się na drugą stronę grzbietu Carraye, wędrówka staje się niezwykle przyjemna. W dole widać pobliski Bassin de compensation des Esserts, a w oddali imponującą betonową ścianę zapory Émosson. Idziemy wśród zieleni, fioletowych dzwonków, potoków i wodospadów.


widok na zbiornik i zaporę


idziemy wśród zieleni...


...fioletowych dzwonków i wodospadów


osada pasterska Le Catogne

A potem zaczyna się zejście do Vallorcine. Zygzakami w dół. Przez las, pośród kamieni i splątanych korzeni. Pod wyciągiem na Tête de Balme niepostrzeżenie przekraczamy granicę szwajcarsko- francuską (nie trzeba się już bać o rachunek telefoniczny). Pięć i pół kilometra zejścia zabiera nam ponad półtorej godziny. Courage! 


wyciąg krzesełkowy na Tête de Balme


Za to w Gîte Mermoud na mecie czeka nas dzisiaj prawdziwa uczta. Sałata z sosem miodowo- musztardowym, ratatouille, polenta, pieczony kurczak zagrodowy. O lokalności i świeżości produktów świadczą chociażby dwa piórka, które połowa z nas znajduje na swoim udku. Kolację je się tu przy wspólnym stole i wspólnie też później sprząta. Mieszają się języki (francuski, polski, angielski, niemiecki, szwedzki, a nawet... migowy), ale łączy nas droga. Jutro wszyscy ruszamy do Les Houches.

< następny post

poprzedni post >

Komentarze