|
pastwisko przy schronisku La Peule |
Trasa (TMB): Courmayeur, Piazzale Monte Bianco> Rifugio Bertone> Rifugio Bonatti> Arp Nouva, Chalet Val Ferret> Rifugio Elena> Grand Col Ferret> La Peule
Długość trasy: 26 km
Czas przejścia (łącznie z ok. półgodzinnym postojem w Rifugio Bonatti): 8 h 20 min.
Startujemy ok. 10:30. Późno, ale to dlatego, że musieliśmy dostosować się do rozkładu jazdy Flixbusa kursującego na trasie Turyn- Courmayeur. Do pokonania mamy 26 km, zastanawiamy się więc czy uda nam się zdążyć przed regulaminową 18:00 do szwajcarskiego schroniska La Peule, w którym mamy na dziś zarezerwowany nocleg. Normalnie nie byłoby problemu, ale nie jesteśmy w Beskidach, ani nawet w Tatrach. Jesteśmy w Alpach.
Zaczynająca się przy kościele św. Pantaleona Strada del Villair wyprowadza nas najpierw do lasu. Niedługo wędrujemy jednak w jego cieniu. Pnąc się coraz wyżej i wyżej, wychodzimy na soczyście zielone łąki upstrzone nie tylko znaną nam z polskich gór wierzbówką czy lilią złotogłów, ale również goryczką żółtą oraz purpurową, astrem alpejskim, różanecznikiem alpejskim, rojnikiem pajęczynowatym, a także dziesiątkami innych kwiatów, których nazw nie znamy. Pogodę do wędrowania mamy póki co idealną: ok. 23 stopnie (o 10 mniej niż w Turynie...) i słońce. Dość szybko osiągamy pierwsze ze schronisk na naszej trasie: Rifugio Bertone (1979 m n.p.m.). Nie zatrzymując się, mkniemy dalej, zwłaszcza że od tego miejsca trasa się wypłaszcza.
Zaczynają się zapierające dech widoki: najpierw na malejące coraz bardziej Courmayeur, a potem na coraz bardziej skaliste szczyty. W końcu naszym oczom ukazuje się również on, dach Europy- Mont Blanc. Zasłania się wstydliwie małą chmurką, ale jego majestat robi wrażenie, zwłaszcza w porównaniu z przytulonym do stóp masywu Entrèves, z którego startuje kolejka Skyway Monte Bianco docierająca na szczyt Punta Helbronner (3462 m n.p.m.). Z Punta Helbronner (aka Pointe Helbronner) Panoramic Mont Blanc może nas zabrać z kolei od strony włoskiej na Aiguille du Midi (3842 m n.p.m.).
|
zostawiamy w dole Courmayeur... |
|
...i docieramy do schroniska Bertone. |
|
okolice schroniska Bertone |
|
Mont Blanc oraz położone u jego stóp Entrèves |
|
na pierwszym planie goryczka purpurowa, na drugim- Grandes Jorasses |
|
ścieżka prowadząca z Rifugio Bertone do Rifugio Bonatti, na pierwszym planie różanecznik alpejski |
Tymczasem skupiamy się na poruszaniu się pieszo oraz wysokościach rzędu 2000 m n.p.m. W Rifugio Bonatti (2025 m n.p.m.) decydujemy się na krótką przerwę. Kuszą roznoszone po sali makarony z ragù (w końcu trwa właśnie pora lunchu), ale skupiamy się bardziej na nawodnieniu. Po drodze napotykamy sporo źródełek i górskich potoków, jednak wody do picia trochę boimy się z nich nabierać ze względu na krowy, które wypasane są tutaj wręcz w absurdalnych miejscach... Pewniejszym źródłem H2O są korytka z nieustannie tryskającymi kranami umieszczone przy niektórych schroniskach oraz w miejscowościach.
|
przekraczamy sporo górskich potoków... |
|
krowy alpinistki |
|
pastwisko z widokiem na Mont Blanc |
|
zbliżenie na rojnik pajęczynowaty |
|
Rifugio Bonatti |
Niedaleko za schroniskiem poświęconym włoskiemu alpiniście rozpoczynamy zejście do osady Arp Nouva (1769 m n.p.m.), położonej w malowniczej dolinie Val Ferret. Przy zlokalizowanym nad potokiem Dora di Ferret Chalet di Val Ferret działa w czasie Ultra-Trail du Mont Blanc jeden z punktów żywieniowych- połowa z nas do dziś wspomina serwowany tutaj bouillon...
|
w drodze do Arp Nouva |
|
widok na Val Ferret |
Tym razem musimy się obejść jednak bez rosołku. A przed nami jeszcze jedno srogie podejście, na najwyższy punkt nie tylko na dzisiejszej trasie, ale zdaje się, że na całym TMB w ogóle... Mozolnie pniemy się pod górę, a widoki wokoło wciąż nie przestają nas zadziwiać. W okolicach Rifugio Elena oceniamy swoje szanse na dotarcie do mety przed 18:00 jako znikome i decydujemy zawiadomić schronisko telefonicznie o naszym potencjalnym spóźnieniu (po wyznaczonej godzinie rezerwacja może zostać uznana za nieważną, a miejsce odstąpione innemu potrzebującemu). Tyle że póki co nie ma zasięgu... Idziemy więc dalej (i wyżej).
|
w drodze do Rifugio Elena- śnieżny mostek nad potokiem |
|
w drodze do Rifugio Elena |
|
lilia złotogłów |
|
kwietne łąki kontrastujące ze skalistymi Monts Rouges de Triolet |
|
Rifugio Elena i górujące nad nim Monts Rouges de Triolet |
Żółte strzałki nieubłaganie pokazują cały czas szczyt widocznego na horyzoncie zielonego kopca, a ten jakoś nie chce się przybliżyć. Wraz z którymś z oddechów łapiemy zasięg telefoniczny, dzwonimy więc do La Peule. Mówią, że ze spóźnieniem o godzinę lub pół nie będzie problemu, więc już bez stresu kontynuujemy wspinaczkę. Ścieżka odpuszcza nagle cięcie poziomic i trawersuje zbocze, prowadząc nas ku zielonej przełęczy pomiędzy dwoma wierzchołkami. Przed nami Grand Col Ferret, 2537 m n.p.m. A więc wspięliśmy się na wysokość większą niż mają nasze Rysy...
|
bezlitosne strzałki |
|
widoki w drodze na przełęcz |
|
widoki w drodze na przełęcz |
|
przełęcz na horyzoncie |
|
drogowskazy na przełęczy Grand Col Ferret |
|
krzyż na przełęczy Grand Col Ferret |
Przy kamiennej piramidce z drogowskazami zaczyna dość solidnie wiać, niektórzy zakładają więc dodatkowe warstwy odzieży. W dodatku przy przejściu na szwajcarską stronę granicy mamy do przekroczenia spory płat... śniegu. Teraz powinno być już jednak z górki. Idziemy dość szybko opadającą w dół ścieżką, kiedy nagle dostrzegamy jakiś ruch na zielonej połaci nad nami. W trawie porusza się stworzenie o grubym futerku. Nagle staje na tylnych łapkach i nie mamy już wątpliwości... Świstak!
Udaje nam się świstakowi zrobić całkiem dobre (jak na telefon) zdjęcie i zadowoleni idziemy dalej, tymczasem w trawie dostrzegamy kolejnego osobnika. I jeszcze jednego. I kolejnego! Wygląda na to, że znaleźliśmy się w rajskiej krainie Marmota marmota...
|
Świstak! |
|
...i kolejny, ze szczytem Six Manouvray w tle |
Zegarek sygnalizuje tymczasem, że zbliżamy się do celu dzisiejszej wędrówki. Schroniska jednak nie widać... a to dlatego że kryje się w dole zbocza. Dostrzegając wreszcie zabudowania, biegniemy się zameldować. W La Peule wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. Zostajemy odznaczeni na liście, dostajemy informację gdzie zostawić buty, pokazują nam łóżka. A za chwilę (o 19:00) kolacja- sałatka, zapiekanka z lokalnym serem i jeszcze sałatka owocowa na deser. Czujemy się dobrze zaopiekowani. A zasypiać będziemy dziś przy dźwiękach krowich dzwonków (i pojedynczych gwizdów dochodzących z zielonego zbocza nad nami)...
Komentarze
Prześlij komentarz