Kilka kilometrów na plus (KDB on tour)
Trasa: Rusinowa, park> Szerzawa (PK1)> okolice niebieskiego szlaku do Zagórza Śląskiego (PK2)> Zamek Grodno (PK3)> Lisiec (PK4)> Walim (PK5, PO)> Wielka Sowa (PK6)> Rzeczka, górna stacja wyciągu (PK7)> okolice kompleksu Włodarz (PK8)> Pałac Jedlinka (PK9, PO)> Borowa (PK10)> Gomólnik (PK11)> schronisko Andrzejówka (PK12, PO)> Waligóra (PK13)> Zameczek Friedestein (PK14)> Kowalowa (PK15, PO)> szczelina wiatrowa na Lesistej (PK16)> wieża widokowa pod Dzikowcem (PK17)> Boguszów-Gorce (PK18, PO)> Chełmiec (PK19)> Wałbrzych, Stara Kopalnia
(PK- punkt kontrolny, PO- punkt odżywczy)
Długość trasy wg wariantu budowniczego: ok. 80 km
Długość pokonanej przez nas trasy: ok. 92 km
Czas przejścia: 23 h 19 min.
Stara Kopalnia w Wałbrzychu. O tym, że to miejsce warte odkrycia, wiemy już od czasu uczestnictwa w pierwszej edycji Potrójnej Korony Wałbrzyskiej. Tym razem to tutaj zlokalizowana jest baza imprezy, a na Wałbrzyską wracamy z podobnych powodów jak na Orlicką- chcemy sprawdzić się w wariancie na orientację.
W piątek ok. 19:00 spod kopalni wyruszają specjalnie podstawione autobusy, które przewożą nas na start w Rusinowej. Przez okno pokazujemy sobie kogoś w jaskrawopomarańczowej koszulce, kto najwyraźniej zdecydował udać się tam jednak pieszo, dodając sobie 6 kilometrów do marszruty. No ale, jak się okaże, my też sobie trochę kilometrów dodamy...
Startujemy o 20:00. Pełni nadziei, bo pogoda ma być dużo łaskawsza niż na Orlickiej, ale też pełni obaw, bo i dystans będzie dłuższy, i przewyższeń charakterystycznych dla Gór Wałbrzyskich, Kamiennych oraz Sowich nie zabraknie. Straż miejska wstrzymuje nawet ruch, abyśmy mogli bezpiecznie dotrzeć do początku niebieskiego szlaku. Dajemy się porwać tłumowi ze startującej razem z nami trasy klasycznej (dla urozmaicenia również znacznie zmienionej względem pierwowzoru z 2021 r.), chociaż jako ci ,,na orientację" moglibyśmy już przed Przełęczą Niedźwiedzią ściąć przynajmniej jeden z łuków trasy. No ale zyskalibyśmy przecież tylko 100 m...
Na styku lasu i łąki odbijamy w kierunku widocznej z daleka wieży nadawczej. Osiągamy szczyt wzgórza, na którym orientujemy się, że a) to jeszcze nie Szerzawa (628 m n.p.m.), na której ma się znajdować pierwszy punkt kontrolny, b) chyba zakłóciliśmy romantyczną chwilę miejscowej młodzieży. Czym prędzej mkniemy więc ku kolejnemu nadajnikowi, który właśnie pojawił się na horyzoncie.
Po przedziurkowaniu karty potwierdzeń terenowych na Szerzawie, ruszamy w stronę punktu nr 2, ukrytego na północnym rogu plamy zadrzewienia otoczonej łąkami. Wydawałoby się, że najszybszy wariant to dotarcie tam na azymut, cieszymy się zatem że taki punkt trafił nam się jeszcze przed zmrokiem. Mapa niestety nie pokazuje jednak płotów z drewna i drutu wygradzających pastwiska, a tych do pokonania mamy na swojej drodze nieskończone ilości. Napotykamy również stado krów, pośród których na szczęście nie ma żadnego nadgorliwe broniącego swoich łaciatych byka. Właściwie krasule mają nas w głębokim poważaniu, co demonstrują obracając się najlepiej wyrażającą to częścią ciała.
spotkanie pod Szerzawą |
Jakoś udaje nam się w końcu przedrzeć do punktu nr 2, a potem do niebieskiego szlaku do Zagórza Śląskiego. Tu wybieramy szlak żółty prowadzący na szczyt Góry Choina z zamkiem Grodno. Włączamy czołówki. Czy to rozsądne po ciemku plątać się wokół ruin średniowiecznej warowni? Zwłaszcza, że jak pamiętamy z zeszłorocznego zwiedzania, może się tu przechadzać duch pewnej księżniczki... Duchów nie spotykamy, za to ze wszystkich stron wychodzą uczestnicy Potrójnej Korony. Wygląda na to że wariantów wchodzenia i schodzenia z Choiny było całkiem sporo.
Po przedziurkowaniu kratki nr 3 na punkcie widokowym (z którego widać niewiele- jest ciemno), schodzimy do szosy niebieskim szlakiem. A moglibyśmy zejść czerwonym i dołączyć do niebieskiego w Michałkowej, na czym zaoszczędzilibyśmy jakieś 800 m... A właściwie nawet 1400 m, bo na ulicy Głównej skupiamy się na odblaskowych znakach drogowych informujących o zamknięciu przejazdu i przegapiamy skręt, do którego musimy się później wracać.
Na szczęście nie przegapiamy ucieczki szlaku w zarośla w Michałkowej. Pniemy się teraz na Lisiec (547 m n.p.m.), idąc potulnie za niebieskimi znakami (a można było znowu ściąć 300 m...). W dodatku nie wiedzieć czemu, ubzduraliśmy sobie, że punkt numer 4 będzie widoczny ze ścieżki, a przecież z mapy wyraźnie wynika, że raczej chowa się w zaroślach. Nie uważamy więc specjalnie, oglądamy gwiazdy. Mały wóz, wielki wóz... I tak, 500 m za Liścem orientujemy się, że przeszliśmy obok punktu (wracamy się, łącznie 1 km w plecy...).
Dochodzimy do zielonego szlaku, napotykając wesołą ekipę z trasy klasycznej. Na widok naszych mocno świecących czołówek wyłaniających się nagle z niespodziewanej strony, drą się na całe gardło: Uwagaaa, chyba jedzie ciężarówka!!! Wspólnie z nimi schodzimy do Walimia. No prawie wspólnie, bo my skracamy sobie troszkę drogę w Tonowicach. Przed samą wsią czeka nas jeszcze przejście pełną zdradliwych dołów ścieżką wzdłuż ogrodzenia, a także bagno, w którym oczywiście udaje się zamoczyć buty.
W końcu docieramy do pierwszego punktu żywieniowego (i jednocześnie piątego kontrolnego) na (teoretycznie) dwudziestym kilometrze. Porywamy po bułce, napełniamy bidony oraz termos. Odpoczywamy, ale nie za długo. Tylko tyle, żeby nabrać sił przed wspinaczką na punkt szósty, czyli Wielką Sowę (1015 m n.p.m.). Podejście żółtym szlakiem jest długie i mozolne, ale tutaj chyba nie ma alternatywy.
Od trasy klasycznej odłączamy się na zejściu ze szczytu, a dokładnie na Rozdrożu nad schroniskiem Sowa. Srebrną Drogą schodzimy do Rzeczki, a następnie, omijając szczyt Sokoła (862 m n.p.m.), wędrujemy Głównym Szlakiem Sudeckim. Trochę niepokoi nas fakt, że część drogi oznaczona jest na mapie linią przerywaną, ale ostatecznie okazuje się, że jeśli były tu prowadzone jakieś prace (najprawdopodobniej ze względu na osuwisko skalne i podmycie szosy), to już się zakończyły.
Tymczasem z Sokoła schodzą pokutnicy- tzn. uczestnicy trasy klasycznej podzwaniający przytroczonymi do plecaków aluminiowymi kubeczkami. Jak zawsze kiedy wychodzimy z nieoczekiwanej strony, wprawiamy ich w lekką konsternację. Idziemy dalej bez stresu- punkt siódmy ma się znajdować przy górnej stacji wyciągu narciarskiego, a ta na pewno będzie dobrze widoczna z drogi, prawda? Nieprawda. ,,Górna stacja" to właściwe tylko zakończenie niewielkiego orczyka, w dodatku zamaskowane drzewami. I znów musimy się wracać, na szczęście niedaleko (300 m w plecy).
Tymczasem rozśpiewały się ptaki- świt już blisko. Około 200 m za drogowskazem w Grządkach schodzimy z czerwonego szlaku, wybierając ścieżkę rowerową. Tu stwierdzamy, że można już wyłączyć czołówki. Znajdujemy się w pobliżu kompleksu Włodarz, napotykamy więc ukryte w lesie pozostałości budowy podziemnych korytarzy z okresu II wojny światowej. Na przykład... skamieniałe worki z cementem.
skład budowlany z okresu powstawania kompleksu Riese |
worki z cementem układające się w kształt jaskini i (zabytkowa?) miska |
Musimy się skupić jednak na poszukiwaniu punktu kontrolnego nr 8. Ten na szczęście nie jest jakoś szczególnie ukryty- bije po oczach pomarańczem na skrzyżowaniu ścieżek. Zielonym szlakiem podchodzimy na Przełęcz Marcową, znów spotykając się z klasycznymi. Teraz w dół do Jedliny. Pod Stróżową Górą niby planujemy zejść ze znakowanej ścieżki na skrót, ale po raz kolejny porywa nas tłum (200 m w plecy).
Pałaszując zupę pomidorową z ryżem przy samolocie Czerwonego Barona pod Pałacem Jedlinka (PK 9 i jednocześnie drugi punkt odżywczy) kombinujemy jak by tu podejść do PK 10, czyli najwyższego szczytu Gór Wałbrzyskich, Borowej (853 m n.p.m.). Najpierw przez Suliszów i Gliniczkę, to wiadomo. Potem żółtym szlakiem na Przełęcz pod Borową. No i najkrócej byłoby czarnym szlakiem przez Przełęcz Kozią, ale ponieważ nie pałamy do czarnego szlaku szczególną sympatią, postanawiamy podejść górę od południa. 300 m w plecy, ale o ile mniej zadyszki...
Odcinek z Borowej na PK 11 czyli Gomólnik wydaje się oczywisty- schodzimy do Rybnicy Leśnej, a stamtąd Mieroszowskim Szlakiem Dzika (z pięknym widokiem na kamieniołom melafiru) podchodzimy na Przełęcz pod Turzyną. Po drodze tylko drobne utrudnienia w postaci zagradzającego drogę pastucha elektrycznego.
na Mieroszowskim Szlaku Dzika- w tle (rozmyty) kamieniołom melafiru w Rybnicy |
Po drodze wszystko kwitnie na różowo i fioletowo- astrowate na łąkach, naparstnica w lesie, a im bliżej Andrzejówki, tym więcej łubinu. Wspinamy się na Gomólnik, wzbudzając troskę w klasycznych, podążających dołem, żółtym szlakiem. Podejście jest srogie, a na szczycie roi się od much, którym bardzo spodobała się kolorystyka lampionu.
naparstnice w drodze z Przełęczy pod Turzyną na Gomólnik |
łubin w okolicach Andrzejówki |
Z chęcią odpoczywamy w schronisku (PK 12 i trzeci punkt odżywczy), oprócz należnych drożdżówek skusiwszy się również na chmielowe izotoniki. Jednocześnie kombinujemy jak dotrzeć do Zameczku Friedenstein (PK 14), nie omijając przy tym Waligóry (PK 13). Najszybciej byłoby przez Suchawę, Kostrzynę i Włostową, ale znając dobrze te szczyty, wolelibyśmy ich uniknąć. Wymyślamy, że wejdziemy na najwyższy szczyt Gór Suchych i Kamiennych żółtym szlakiem, potem zejdziemy tą samą drogą, a do zameczku przejdziemy wygodnie biegnącą dołem ścieżką rowerową.
Po wdrapaniu się na Waligórę odechciewa nam się jednak wracać tą samą drogą. Chyba już zapomnieliśmy jak tutaj jest stromo... Postanawiamy zejść do ścieżki rowerowej przez Rozdroże pod Waligórą. Jakoś umyka nam wariant obejścia trzech strasznych sióstr czarnym szlakiem i dalej nieoznakowaną drogą biegnącą poniżej grzbietu. A szkoda, bo znów trochę nadłożyliśmy- dokładnie 1300 m.
Podchodząc z drogi rowerowej do niebieskiego szlaku załapujemy się jeszcze na fragment osypującego się zbocza Włostowej. Przy hamowaniu aż palą łydki. W końcu meldujemy się jednak w romantycznej ruinie, która w latach świetności uzdrowiska Görbersdorf (dzisiaj: Sokołowsko) uprzyjemniała spacery kuracjuszom.
zameczek Friedenstein |
Po drodze do Kowalowej (PK 15 i trzeci punkt odżywczy) odbijamy w stronę jeszcze jednego obiektu związanego z uzdrowiskową przeszłością Sokołowska, czyli grobowca doktora Brehmera- autora klimatyczno- dietetycznej metody leczenia, który przyczynił się do rozwoju miejscowości. Plus 200 m, ale warto, bo obiekt został niedawno odbudowany z ruiny.
odrestaurowany grobowiec Brehmera (Brehmerów) |
Po skorzystaniu z grilla w Kowalowej, musimy jakoś dostać się na Lesistą Wielką (858 m n.p.m.), a konkretnie do zlokalizowanej w pobliżu szczytu szczeliny wiatrowej (PK 16). Wygląda na to, że najkrócej będzie tak jak trasą klasyczną- Mieroszowskim Szlakiem Dzika. No, może minimalnie krócej (200 m) szosą, a potem czerwonym szlakiem przez Ostrosz. Decydujemy się na tę pierwszą opcję.
Od końca ścieżki do szczelin wiatrowych przedzieramy się na azymut do niebieskiego szlaku. Teraz musimy dotrzeć do wieży widokowej pod Dzikowcem (836 m n.p.m.). Najkrócej byłoby pewnie przez Stachoń i Sokółkę, ale nie jest to zdecydowanie rozwiązanie optymalne pod względem przewyższeń. Poza tym coś musi znaczyć fakt, że nie wymaga się od nas przybicia pieczątki na Sokółce... Wybieramy zatem wariant eko-ścieżka+ nieoznakowana droga rozdzielająca Sokółkę i Brzozówkę (+400 m, ale mniej wspinaczki).
Pod drewnianą wieżą odnajdujemy ostatni dzisiaj lampion. Co ciekawe, władze powiatu wałbrzyskiego stwierdziły ostatnio, że jedna wieża na Dzikowcu to za mało i na szczycie (a więc w odległości ok. 500 m) trwa właśnie budowa kolejnej. Z tego powodu odcinek szlaku niebieskiego jest zamknięty do końca października, co zaznaczono nawet na naszych mapkach. Wieże widokowe w okolicach Wałbrzycha powstają zresztą jak grzyby po deszczu. Ostatnio zaskoczyła nas nowa w krajobrazie dominanta wystająca ponad drzewa porastające Górę Parkową (tę ze schroniskiem Harcówka), stosunkowo niedawno powstała też wieża na Wzgórzu Gedymina w Szczawnie-Zdroju. Nie zastanawiamy się skąd taki urodzaj, bo przed nami do rozwiązania teraz inna zagwozdka, mianowicie: Jak najszybciej zejść do Boguszowa-Gorców? Rozważamy opcję podążania w dół stokiem narciarskim, ale trochę przeraża nas kąt nachylenia. Zdaje się, że w drodze do wieży widzieliśmy jednak uciekającą w bok, lekko rozjeżdżoną drogę. Wygląda na to, że możemy dotrzeć nią do ścieżki rowerowej albo do biegnącego niepokojącymi zygzakami ,,Szlaku Weteranów Turystyki", a następnie połączyć się z trasą klasyczną. Tyle że ścieżka rowerowa okazuje się konkretnym singletrackiem wyposażonym w rampy do skoków oraz materace przymocowane do drzew. Na szczęście żaden szalony rowerzysta akurat nie korzysta z tej atrakcji i udaje nam się przemknąć tędy mimo zawieszonej (ale już na samym dole) tabliczki zakazującej ruchu pieszego.
Teraz już prosto na rynek w Boguszowie. Lekki kryzys związany z przewyższeniami i nadłożonymi kilometrami minął. Co prawda idziemy znów pod górę, ale te przewyższenia zaliczają się już do finalnego podejścia na Chełmiec. Na rozgrzanym asfalcie po raz kolejny stwierdzamy, że pogoda tym razem dopisała aż za bardzo. Jeszcze zanim dotrzemy do punktu odżywczego (PK 18) robimy nalot na pierwszy napotkany sklep spożywczy w celu uzupełnienia cieczy, najlepiej takimi w temperaturze jak najbliższej 0 stopni. Widząc nasz sportowy outfit, dumna ekspedientka wyłuskuje spomiędzy puszek i szklanych buteleczek izotonik w kolorze zdrowego smerfa.
Na punkcie odżywczym nie zatrzymujemy się zbyt długo. Chwytamy tylko w locie wafle i kilka owoców, dolewamy wody do bidonów. Pachnie nam już metą. Chyba nie musimy analizować już mapy, wystarczy że będziemy się trzymać trasy klasycznej. Ścieżką trudu górniczego, a potem żółtym szlakiem (czy skręcając w kierunku XII stacji nie dało się przypadkiem zaoszczędzić 300 m ?) wchodzimy na szczyt. Przybijamy pieczątki na ostatnim, dziewiętnastym punkcie kontrolnym pod wieżą widokową. Zaraz, zaraz, czy w budynku wieży widokowej pali się światło? Czyżby przy okazji naszego czwartego wejścia na ten szczyt miało się w końcu udać zaliczyć tę atrakcję?! Ach nie, już po 18:00, a więc drzwi są zamknięte...
Nie tracąc więcej czasu, schodzimy niebieskim szlakiem. Tak, tym najpaskudniejszym, i najbardziej stromym. Ale najkrótszym. Potem przez Czarny Most, Biały Kamień i do mety przy Starej Kopalni. Pod dmuchaną bramą Potrójnej Korony meldujemy się punktualnie o 19:19. Tam dowiadujemy się, że jak do tej pory pobiliśmy rekord pod względem pokonanej odległości. No cóż, zawsze to jakiś rekord, choć może niezbyt chwalebny... Ale jak widać w tekście powyżej, przeprowadziliśmy szczegółową analizę popełnionych błędów i kto wie co pokażemy na Potrójnej Koronie Beskidzkiej...
Duży szacunek za podjęcie się BnO, szczególnie po ciemku. 🙈 Ja na razie zdecydowałam się tylko na trasę krótką. 😅 Pozdrawiam i do zobaczenia na kolejnych Koronach!
OdpowiedzUsuńDzięki! Łatwo nie było,ale jaka satysfakcja... a więc polecamy :D Do zobaczenia!
Usuń