Na ostrzu Sudetów kolejny raz (KDB on tour)



Trasa: Głuszyca, Urząd Miasta> (w większości bez znaków) kompleks Soboń> Włodarz> (czerwonym szlakiem) Przełęcz Marcowa> Jedlinka (PK1*) > Przełęcz pod Wawrzyniakiem> (niebieskim szlakiem) Jałowiec> (bez znaków) Jedlina-Zdrój, ul. Ogrodowa> (żółtym szlakiem, potem bez znaków, potem zielonym szlakiem) Kamieńsk (PK2) > (zielonym szlakiem) Pod Małym Wołowcem> (niebieskim szlakiem) Mały Wołowiec> Wołowiec> Kozioł> Przełęcz Kozia> (czarnym szlakiem) Borowa> Ptasie Rozdroże> (niebieskim szlakiem) Rybnica Mała> (bez znaków) Grzmiąca (PK3, PŻ**)> (żółtym szlakiem) Pod Rogowcem> (niebieskim szlakiem) Skalna Brama> Jeleniec> Przełęcz pod Jeleńcem> (czerwonym szlakiem) Przełęcz pod Turzyną> Hala pod Klinem> Andrzejówka> Bukowiec> (bez znaków) zejście do zielonego szlaku> (bez znaków) podejście do żółtego szlaku> (żółtym szlakiem) Stożek Wielki> Sokołowsko> (czarnym szlakiem) Sokołowsko, skrzyżowanie szlaków (PK4)> (niebieskim szlakiem) Włostowa> Kostrzyna> Suchawa> Rozdroże pod Waligórą> (żółtym szlakiem, potem bez znaków, potem czarnym szlakiem) Przełęcz pod Granicznikiem> (zielonym szlakiem) Ruprechtický Špičák> Płoniec> Jaworowy Wierch> Słodna> (bez znaków) Kamyki> Głuszyca, ul. Dworcowa (PK5) > (żółtym szlakiem, potem bez znaków wzdłuż Złotej Wody) Głuszyca, ul. Sienkiewicza> (bez znaków) Głuszyca, Szkoła Podstawowa nr 2

*PK- punkt kontrolny, **PŻ- punkt żywieniowy

Długość trasy: 61 km

Czas przejścia: 17 h 16 min. (limit czasowy 18 h)


Nagrana trasa: Sudecka Żyleta Zimowa 2023 | mapa-turystyczna.pl


K. i A. od dawna proponowali żebyśmy na jakąś wyrypę wybrali się razem. Padło na zimową Sudecką Żyletę, bo a) imprezę znamy z dobrej organizacji, b) termin odpowiadał wszystkim, c) dystans 60 km jest wyzwaniem, ale nie brzmi jeszcze aż tak przerażająco. Udało się pokonać największą trudność, czyli zapisać się w pierwszym terminie, a nawet namówić do udziału jeszcze M. i M.. Pozostało więc tylko czekać spokojnie do lutego. I czekaliśmy spokojnie, dopóki nie zaczęły docierać do nas informacje o obfitych opadach śniegu w górach, okiści łamiącej gałęzie drzew oraz zakazie wstępu do lasów w rejonie Wałbrzycha. Czy wyrypa w ogóle się odbędzie? Czy szlaki będą choć trochę przetarte? Czy oprócz raczków i stuptutów mamy brać puchówki? Kaski?! Rakiety śnieżne?! Czekany?!

Pomimo wszystkich tych wątpliwości w sobotę 11.02. meldujemy się na starcie przed Urzędem Miejskim w Głuszycy. Ustawiamy się strategicznie mniej więcej w połowie stawki (a ta liczy ponad 500 osób). Plus takiej strategii jest taki, że nie musimy torować drogi w śniegu. Minusem są z kolei przestoje, bo wyprzedzanie na wąskich ścieżkach wydeptanych w zaspach okazuje się praktycznie niewykonalne. Nawet przez chwilę nie łudzimy się, że uda nam się ukończyć Żyletę w takim samym czasie jak przed trzema laty. Po pierwsze, tym razem naprawdę mamy zimę. Po drugie, trasa wydaje się jakby bardziej wymagająca... 

Na szczęście ustąpiły utrzymujące się przez ostatni tydzień kilkunastostopniowe mrozy. Temperatura w sobotę i niedzielę ma oscylować w okolicach zera. Gorzej, że w nocy przewidywane są opady... deszczu, ale tym będziemy martwić się później.

Już w okolicach Włodarza (811 m n.p.m.) natrafiamy na ślady po szalejącej niedawno w okolicy okiści. Przechodzimy przez tunel utworzony z wygiętych w łuk do samej ziemi młodych brzóz. Takich tuneli będzie na trasie więcej, a oprócz nich niejednokrotnie będziemy przekraczać leżące w poprzek szlaku śniegołomy

Przy zejściu do Jedlinki kopny śnieg zamienia się w lód. Szczególnie ślisko jest... na pierwszym punkcie kontrolnym. Podbijamy karty startowe, chwytamy w rękę po waflu i ruszamy dalej, dojrzewając pomału do decyzji o założeniu raczków. Ostatecznie montujemy je na butach w okolicach Przełęczy pod Wawrzyniakiem. Raz założone, zostaną na swoim miejscu już właściwie do końca.

Przed kładką przeprowadzającą przez tory kolejowe w okolicach stacji Jedlina-Zdrój odbywa się debata nad prawidłowym przebiegiem trasy. Dołączamy do niej, a tymczasem dogania nas 2/6 naszej ekipy, które zgubiliśmy w którymś z korków. Przez chwilę idziemy w szóstkę, ale na Jałowcu znów lądujemy w czwórkę (choć K. zaczyna dość mocno odczuwać fakt posiadania kolana). Z platformy widokowej widać szczyt Borowej (853 m n.p.m.) ukrywający się pod czapą z sinoszarego chmurzyska. 


widok z Jałowca

Zanim jednak sprawdzimy jak bardzo nieprzyjemnie może tam być, trasa sprowadza nas na wys. 500 m n.p.m. Pierniki i izotoniki z drugiego punktu kontrolnego osładzają myśl o tym, że zaraz znów będzie pod górkę...



Przez Mały Wołowiec aka Mały Kozioł (720 m n.p.m.) ładujemy się na Wołowiec i Kozioł niemały (776 i 774 m n.p.m.). 




Wieje tam wyjątkowo silny wiatr, a w sypkim śniegu nawet raczki nie stanowią stuprocentowego zabezpieczenia przed osuwaniem się po ścieżce. Z ulgą witamy Przełęcz Kozią, choć czaszka na różowym tle zawieszona na drzewie w okolicy przełęczy nie wróży raczej niczego dobrego. 




Konkretnie wróży nasz ulubiony odcinek szlaku czarnego na Borową. Jest stromo, owszem, ale szczerze mówiąc, o wiele bardziej wolimy tędy podchodzić (w dzień, po śniegu), niż schodzić (po błocie, po ciemku, bez czołówki). Na białej polanie pod białą wieżą robimy zebranie. Niedawno minęliśmy dwudziesty kilometr, czyli pokonaliśmy 1/3 trasy. Kontrolujemy czas. Zegarek nieubłaganie wskazuje, że jesteśmy w drodze od sześciu godzin, a sześć pomnożone przez trzy daje równo osiemnaście godzin- tyle ile wynosi regulaminowy limit. Mamy przeczucie, że organizatorzy podejdą do niego raczej elastycznie, ale jednak ogarnia nas lekki niepokój.


zimowa Borowa

Na zejściu z Borowej K. i A. ze względu na wciąż dające o sobie znać kolano decydują wycofać się z dalszego żyletowania. My postanawiamy spróbować podkręcić nieco tempo i ocenić nasze dalsze szanse w okolicach Andrzejówki. 

Przekraczamy szosę w Rybnicy, co wskazywałoby na to, że czeka nas teraz podejście na Jeleniec (902 m n.p.m.). Tymczasem ścieżka zaczyna opadać, sprowadzając nas do punktu kontrolnego w Grzmiącej. Lokalizacja punktów nie była ujawniona przed startem, nie mogliśmy się więc spodziewać, że to właśnie tutaj będzie rozlewany obłędny żurek z kuchni polowej. W dodatku przy przybijaniu pieczątek poznajemy sekret- można poprosić również o grzańca. Nie rozsiadamy się jednak przesadnie. Po przyjęciu dawki kalorii oraz napełnieniu termosów herbatą (i kubków grzańcem), ruszamy tym razem już na pewno na Jeleniec.

I oto jesteśmy, w połowie lutego, na ścieżce o której mówiliśmy kiedyś, że nie chcielibyśmy nigdy pokonywać jej zimą... Niepostrzeżenie mijamy trzydziesty kilometr. W Andrzejówce jesteśmy prawie punktualnie o 17:00, a więc mamy odrobinę zapasu czasowego, który wystarcza nam do podjęcia decyzji o kontynuowaniu wędrówki. Opieramy się kuszącemu ciepłemu światłu sączącemu się z okien schroniska, aby skierować swe kroki w stronę podejścia na Bukowiec (898 m n.p.m.).

Robi się szaro, szarzej, jeszcze szarzej. Zakładamy czołówki. W ich świetle dostrzegamy leżącego przy ścieżce raczka, którego zabieramy ze sobą z nadzieją na odnalezienie jego właściciela. Niestety z nieba zaczyna sączyć się zapowiadana w prognozach mżawka. Gdzie zlokalizowany będzie kolejny punkt kontrolny? - zastanawiamy się, bo na kartach zostało nam miejsce na jeszcze trzy pieczątki. Liczymy po cichu na ujrzenie go teraz, przed podejściem na Stożek (825 m n.p.m.), ale nadzieje okazują się płonne. Sięgamy do plecaków po ostatnie zapasy słodyczy, bo Stożek nie ma litości. Właściwie powinna wisieć tutaj taka sama czaszka jak przed Borową... albo większa. W końcu stajemy przed oznaczeniem szczytu wymalowanym na charakterystycznej tabliczce w kształcie otwartej księgi.

Schodzimy do Sokołowska. No teraz to już musi być punkt! Szlak sprowadza nas jednak najpierw niemal wprost na znajomy sklepik spożywczy. Na wszelki wypadek udajemy się na zakupy. Zaopatrzeni w picie, czekoladę oraz banany ruszamy dalej. Świateł zabudowań robi się coraz mniej i mniej, aż w końcu, przed samym odbiciem niebieskiego szlaku, naszym oczom ukazuje się on. Punkt! Zanim zdążymy cokolwiek powiedzieć, w naszym plecaku ląduje olbrzymi zapas musów owocowych. Weźcie jeszcze!- pokrzykują wolontariusze. - Bo następny punkt dopiero za 15 kilometrów! A za piętnaście kilometrów to już nie meta? - pyta ktoś zdezorientowany. Staramy się skupić raczej na musach oraz stojącej tuż obok piramidzie z jogurtów niż na rozwiązywaniu zagadek czasoprzestrzennych. Co nas martwi, to brak gorącej herbaty. 

Chcąc nie chcąc, ruszamy w końcu na spotkanie ze słynnymi Trzema Siostrami. Na podejściu na pierwszą z nich, Włostową (903 m n.p.m.) dzwonią K. i A., którzy robią akurat zakupy w Głuszycy. Pytają czy przewidzieć coś szczególnego dla nas, a my odpowiadamy mętnie, że na pewno nie potrzebujemy musów. Dowiadujemy się, że M. i M. też się wycofali, na dwudziestym ósmym kilometrze, przy żurku. Dopinguje nas to by brnąć dalej w śniegu, pod górę, w tunelu z pookiściowych drzew, który na zboczu Włostowej zwiesza się tak nisko, że dosłownie czołgamy się w nim na kolanach.

Dwie pozostałe siostry okazują się nieco łaskawsze. Tabliczki znaczące szczyty Kostrzyny (906 m n.p.m.) i Suchawy (928 m n.p.m.) napotykamy nadspodziewanie szybko. Wygląda na to, że z paskudnych gór został nam już tylko Szpiczak (872 m n.p.m.). Jego pojawienie się na horyzoncie zwiastują czerwone światełka zamontowane na wieńczącej szczyt wieży... widoczne gdzieś wysoko, wysoko nad nami, tam gdzie powinny być gwiazdy. Gdyby nie padało. 

À propos deszczu- co prawda membrana w kurtce trzyma, ale rękawiczki nasiąkły już wilgocią na tyle mocno, że połowie z nas zaczynają solidnie marznąć dłonie. Wyciągamy trzymane specjalnie na tę okazję ogrzewacze chemiczne. Zgodnie z instrukcją na opakowaniu rozrywamy folię, wyciągamy papierową torebeczkę z magicznym proszkiem, potrząsamy nią, czekamy chwilę i.... i nic. Nic zupełnie. No trudno, rozgrzejemy się podejściem na Szpiczak. 

Mozolnie wspinamy się po stromym zboczu, mając świadomość, że będzie to trochę trwało. Połowa z nas wyrwała się trochę do przodu, ale czeka na drugą połowę na nieco bardziej płaskim fragmencie.
- Jesteśmy na szczycie- oznajmia, spotykając się z pobłażliwym uśmiechem.
- Jasne, że jeszcze nie- odpowiadam.
Druga połowa wyciąga tylko rękę, wskazując stojący obok drogowskaz. ,,Ruprechtický Špičák" - głosi tablica. Okazuje się, że po wszystkich Borowych, Stożkach i Włostowych Szpiczak nie wywarł na nas aż takiego wrażenia. 

- No to teraz będzie już z górki- cieszymy się, mknąc w stronę Płońca szlakiem przebiegającym granicą polsko- czeską. Nie jest to do końca prawdą, bo ścieżka to opada, to wznosi się, ale przewyższenia nie są już aż tak spektakularne. 

O korkach jak w drodze na Mount Everest dawno już zapomnieliśmy. Stawka na tym etapie wyrypy jest mocno rozciągnięta, ale prawie cały czas mamy światło jakiejś czołówki w zasięgu wzroku. I właśnie za jednym takim światełkiem zapędzamy się nieomal za daleko w stronę Przełęczy pod Czarnochem. Tymczasem trasa Żylety ucieka w lewo, o czym informuje nas grupa idących tuż za nami żyletowiczów z trackiem wgranym do zegarka. Nam tym razem nowoczesna technologia nie pomaga. Co prawda zaopatrzyliśmy się w plik .gpx, ale od razu po starcie- nie wiedzieć czemu- na ekranie wyświetlił się komunikat ,,jesteś 1500 km od trasy". Dobrze, że po sudeckich szlakach prowadzą nas cały czas bezbłędnie białe strzałki na różowym tle.

A więc schodzimy już do Głuszycy! Na początku nic na to nie wskazuje, ale wkrótce pomiędzy pniami drzew zaczynają majaczyć jakieś rozbłyski. Nieco wcześniej niż po piętnastu kilometrach dostrzegamy również namiot skrywający pieczątki oraz ratunkowe ciastka. Ostatnie potwierdzenie na karcie zdobędziemy już na mecie. Wychodzimy na szosę. Czy naprawdę można już ściągnąć raczki? 

Trochę trwa jeszcze przebijanie się przez miasto. W większości okien lampy są już pogaszone, ale jest jeden wyjątkowy, rozświetlony budynek, widoczny z daleka. To Szkoła Podstawowa nr 2, do której ciągniemy jak ćmy. Piętnaście po pierwszej w nocy meldujemy się na mecie Sudeckiej Żylety Bardzo Zimowej. Momentalnie zajmują się nami najlepsze wolontariuszki świata zasługujące na ten tytuł mimo bardzo młodego wieku. Przybijają pieczątki, pokazują gdzie odebrać medale, gdzie jedzenie, gratulują. Dowiadujemy się, że już za niecałą godzinę odbędzie się losowanie nagród. Zastanawiamy się czy czekać, ale ostatecznie postanawiamy nagrodzić się samodzielnie gorącym prysznicem i snem.

EPILOG

M. i M. następnego dnia weszli po raz kolejny na Borową (bo było im mało).
K. i A. myślą już o kolejnej wyrypie (może letniej?)
Ostatni uczestnicy 12. Sudeckiej Żylety docierali na metę jeszcze nawet po 8:00 rano.
W limicie czasowym trasę pokonało poniżej 200 uczestników, a do godziny 6:00 (nieoficjalnie wydłużony limit)- niecałe 49%. 

Komentarze