Z kijkami czy bez? (KDB on tour)



Piątek, 14:15

Wysypujemy się z busa w centrum Stronia Śląskiego, zmęczeni nieco rozmowami współpasażerów. Od Kłodzka do Ołdrzychowic królował temat cen masła i węgla, od Ołdrzychowic zaczęło się omawianie różnych przypadków chorób terminalnych. 

Pewnym krokiem zmierzamy ku pizzerii, którą odkryliśmy kiedyś wracając z Potrójnej Korony Śnieżnickiej. Niestety, tym razem w oknach zastajemy spuszczone rolety, a na drzwiach kartkę z informacją o zamknięciu lokalu do 6.06. Sięgamy zatem po podpowiedzi Google Maps. Zjeść coś trzeba, jeszcze dziś zamierzamy stanąć bowiem na starcie I Śnieżnickiej Setki organizowanej przez Wrocławskie Stowarzyszenie Nordic Walking. Choć profil stowarzyszenia określono dość jasno w nazwie, 100- kilometrowa wyrypa nie jest jednak skierowana jedynie do miłośników chodzenia z kijkami. Pokonać trasę można z nimi lub bez nich, byle na własnych nogach.

Błąkając się po Stroniu, odnajdujemy pomnik dmuchacza szkła, znajdujący się pod zniszczonym biurowcem dawnej huty ,,Violetta". Schładzamy się w fontannie tryskającej przed elegancko odrestaurowanym pałacem Marianny Orańskiej, mieszczącym dziś siedzibę urzędu miejskiego. Spotykamy też Piotra Pustelnika, spokojnie pałaszującego przysmaki z miejscowej lodziarni. Tylko jeśli chodzi o restauracje, nie mamy szczęścia. Kolejne dwa wytypowane przez nas obiekty gastronomiczne również postanowiły się zamknąć akurat na ten weekend. Wygląda to na jakiś spisek. W końcu lądujemy w miniaturowym ogródku pod okienkiem lokalu oferującego pizzę na wynos. Niejeden Włoch padłby trupem, widząc tutejszą interpretację okrągłego placka, ale my jesteśmy zadowoleni, obliczając w myślach kaloryczność zamówionych dań. 

Piątek, 19:00


zalew w Starej Morawie

,,Nie wiem czy wiecie, ale za chwilę startuje tutaj bieg na 100 km!"- oznajmia do mikrofonu opiekun prowadzący imprezę dla dzieci nad zalewem w Starej Morawie. Część uczestników I Śnieżnickiej Setki wpada w lekki popłoch, bo na bieganie się nie pisali. Dzieci nie odrywają się natomiast od zajęć takich jak łowienie kijanek czy gonienie po drewnianych pomostach. 

Powoli gęstnieje tłumek zgromadzony wokół dmuchanej bramy z napisem ,,Start". Miś Stronisław zakłada głowę, po czym ustawia się w towarzystwie przedstawicieli władz samorządowych, którzy chcą przekazać kilka słów uczestnikom imprezy. W ostatniej chwili rozdawane są jeszcze mapy papierowe rejonu Gór Bialskich, Złotych i Masywu Śnieżnika. Połowa z nas denerwuje się faktem, że nie zdążyła przeanalizować dokładnie przebiegu trasy, w związku z czym będzie zdana na wskazania śladu  wgranego w zegarek drugiej połowy. Na szczęście- jak się okaże- zegarek spełni swą rolę znakomicie. Mimo braku oznaczeń w terenie, nie będziemy mieli ani razu większych wątpliwości co do kierunku, jaki powinniśmy obrać. Gdyby analiza trasy została jednak przeprowadzona, mogłaby wyglądać tak:

Trasa: zalew w Starej Morawie> (częściowo żółtym szlakiem, częściowo nieoznaczonymi drogami) stara kopalnia uranu w Kletnie> (bez znaków) Janowa Góra> Sienna> Konradów> (początkowo bez znaków, następnie żółtym szlakiem) Przełęcz Puchaczówka (PK 1) > (niebieskim szlakiem) Rozdroże pod Lesieńcem> (zielonym szlakiem) Przełęcz pod Jaworową Kopą> Czarna Góra> (bez znaków) górna stacja kolejki linowej na Czarna Górę> Żmijowa Polana> (czerwonym szlakiem) Rozdroże przy Mariańskich Skałach> (bez znaków) Mariańskie Skały> (zielonym szlakiem) Rozdroże pod Żmijowcem> (niebieskim szlakiem) Międzygórze Górne> (czerwonym szlakiem) schronisko ,,Na Śnieżniku" (PK 2) > (niebieskim szlakiem, chwilę bez znaków, następnie szlakiem czerwonym) Śnieżnik> (początkowo zielonym szlakiem, później bez znaków aż do połączenia ze szlakiem niebieskim) Rozdroże pod Porębkiem> Kamienica> (żółtym szlakiem) Głęboka Jama> (zielonym szlakiem) Dziczy Grzbiet> Rykowisko> Przełęcz Płoszczyna (PK 3) > (zielonym szlakiem) Jawornik Graniczny> Rude Krzyże> Rudawiec> (początkowo zielonym szlakiem, następnie bez znaków wzdłuż granicy polsko- czeskiej) Rozdroże pod Działem> Brusek> Przełęcz Trzech Granic> (żółtym szlakiem) Smrek> Pasieczna> Rozdroże pod Kowadłem> (zielonym szlakiem) Bielice, parking (PK4)> (Czarnobielskim Duktem, Czarnym Duktem, Duktem nad Spławami) Przełęcz Sucha> (niebieskim szlakiem) Wielkie Rozdroże> (Suchą Drogą) Stara Morawa> (bez znaków) zalew w Starej Morawie

Długość trasy: 100 km 

Czas przejścia: 23 h 14 min. (limit: 36 h)


Nagrana trasa: I Śnieżnicka Setka | mapa-turystyczna.pl


Startujemy z lekkim poślizgiem, zaraz po zapozowaniu do grupowej fotografii. Nie wiedzieć czemu, nikt nie chce iść na czele stawki. Na szczęście w końcu znajduje się kilku odważnych, którzy chyba przeanalizowali trasę, bo pewnym krokiem zmierzają w określonym kierunku. Za nimi zaczyna powoli podążać reszta uczestników wyrypy. 

Początek jest dość łagodny. Mijamy starą kopalnię uranu w Kletnie, by przez zanikającą wieś Janowa Góra dotrzeć do leżącego u stóp Czarnej Góry kurortu narciarskiego Sienna. Z otwartymi ustami patrzymy na wyrastającą pośród sklepów z góralskimi kapciami i oscypkami trójkątną bryłę nowego aparthotelu. Mieniące się w zachodzącym słońcu szklane elewacje robią wrażenie, ale nie możemy się oprzeć wrażeniu, że autorzy obiektu zawołali przy jego projektowaniu za holenderskim architektem Remem Koolhaasem: ,,f*** the context!". Dziwnie w towarzystwie hotelu prezentuje się stojący na wzgórzu po drugiej stronie drogi XVIII- wieczny kościółek św. Michała Archanioła.

Wyplątujemy się jakoś spośród rozbuchanej zabudowy resortu, aby leśną drogą skierować się na północ. Powoli zaczyna się ściemniać, odnajdujemy więc w plecakach czołówki. Ich światło załamuje się na kamiennej ścianie wyrastającej spośród drzew na prawo od ścieżki. Zamek? Nie, to piec do wypału przy nieczynnym kamieniołomie wapienia i marmuru. 

Szliśmy na północ tak długo, że dotarliśmy do Alaski... A przynajmniej tak głosi napis na wiacie przystankowej w Konradowie. Zrównujemy tempo z Moniką i Mariuszem, z którymi będziemy szli odtąd razem. Aż do mety. Dzięki latarniom ustawionym wzdłuż szosy oraz zerowemu ruchowi samochodowemu, możemy oszczędzić trochę baterii w latarkach. Uruchamiamy je ponownie, gdy skręcamy w drogę prowadzącą przez pola. Tu zaskakują nas oczy błyszczące w ciemnościach. Jedna para, druga, trzecia... To krowy, które na noc pozostały na pastwisku. Staramy się nie świecić im zbyt mocno w ślepia. Zwłaszcza tym, które znajdują się po tej samej stronie sznurka grodzącego, co my... 

Mijamy leśną kapliczkę, po czym znów wychodzimy na szosę. Tu następuje chwila konsternacji. Czy mamy podążać dalej drogą bitumiczną? Zegarek informuje nas, że nie. Przecinamy asfalt, aby wynurzyć się w morzu traw po jego drugiej stronie. Przy krzyżu z blaszanym Chrystusem odnajdujemy wydeptaną w roślinności ścieżkę, która doprowadza nas do zakrętu tej samej szosy. Takie meandry wznoszącego się do góry asfaltu mogą oznaczać bliskość Przełęczy Puchaczówka. Trop okazuje się właściwy. Wkrótce dostrzegamy rozświetloną wiatę z niebieskim oznaczeniem pierwszego punktu kontrolno- odżywczego. Oprócz podbicia kart, punkt oferuje słodycze, owoce, kabanosy i bakalie.  Prawdziwa wyżerka! Wolontariusze z ekscytacją opowiadają o tym, jak za pomocą strony internetowej śledzącej sygnał z nadajników GPS, w które zostaliśmy wyposażeni, obserwowali zbliżające się do nich kolorowe kropki. Pijemy gorącą herbatę. Połowa z nas decyduje się założyć odzież termiczną z długim rękawem, bo choć chłód do tej pory nie był odczuwalny, zaczniemy się niedługo wspinać na bardziej znaczące wysokości. 

Pierwsze solidne podejście zapewnia nam Czarna Góra (1205 m n.p.m.). W zeszłym roku została rozebrana znajdująca się tutaj wcześniej wieża widokowa. W zorientowaniu się, że dotarliśmy na wierzchołek, pomaga nam więc jedynie mała tabliczka z nazwą szczytu. A także fakt, że wznosząca się do tej pory ścieżka zaczyna opadać dość stromo w dół, ku stacji kolejki linowej. W dole wszystkimi kolorami mieni się Sienna, przez którą przechodziliśmy kilka godzin wcześniej. 

Razem z Moniką i Mariuszem mamy wspólny cel- przejść jak najwięcej kilometrów przed prognozowanym na sobotę deszczem. Na razie na niebie co prawda gwiazd nie widać, ale też nic nie leje się na głowę. Jesteśmy więc dobrej myśli. Docieramy do prowadzącego grzbietem Głównego Szlaku Sudeckiego, który w godzinę doprowadziłby nas do schroniska pod szczytem Śnieżnika... Doprowadziłby, gdyby projektant trasy nie wpadł na diaboliczny pomysł sprowadzenia nas przez Mariańskie Skały niemal do samego Międzygórza, aby stamtąd dopiero kazać piąć się na najwyższe wzniesienie masywu. 

Taki zwrot akcji odebrał nam nieco animuszu. Dobrze, że robi się jasno, a w schronisku czeka wyborna zupa pomidorowa z makaronem. W dodatku urzędujące w kuchni panie zgodziły się otworzyć barek z przekąskami. Wiadomo przecież, że po przejściu prawie pięćdziesięciu kilometrów nic tak nie pasuje do jedzonej o piątej rano zupy jak... piwo. Piwo zamawiane przez uczestników wyrypy jest więc chętnie, a scenariusz zamawiania wygląda za każdym razem mniej więcej tak samo:

- Poproszę piwo!

- Jakie piwo będzie dla Pani/Pana?

- A jakie można?

- Śnieżnik.

Słysząc po raz kolejny ten dialog, uśmiechamy się szeroko, znamy bowiem strategię marketingową schroniska już z naszych poprzednich wypraw. Do smaku kraftowego Śnieżnika warzonego przez browar w Nysie nie można się jednak przyczepić. 

Z pomidorowo- chmielowej zadumy wyrywają nas kolejni wyrypowicze docierający do schroniska, którzy przynoszą informacje o padającym na zewnątrz deszczu. A więc zaczęło się... Sięgamy po kurtki/ peleryny/ worki na śmieci, czym kto dysponuje. Odważnie przekraczamy próg ciepłego azylu, stawiając czoła naturze... Podążamy na szczyt Śnieżnika (1423 m n.p.m.), ale oczywiście nie najkrótszym, zielonym szlakiem. To byłoby zbyt proste. Najpierw kierujemy się na południe za znakami niebieskimi, a dopiero później zawijamy w kierunku widocznej z daleka sylwetki wieży widokowej. Konstrukcja (w budowie) mająca nawiązywać do znajdującego się tu wcześniej obiektu z końca XIX w., zdążyła zostać już ochrzczona pieszczotliwymi określeniami typu ,,blender" lub ,,solniczka". 


blender na szczycie Śnieżnika

Wychodząc na odkrytą (a więc chyba nie do końca potrzebującą wieży widokowej) kopułę szczytową, zauważamy, że deszcz traci na sile. Wkrótce ustaje właściwie całkowicie, pozwalając cieszyć się wędrówką wąską ścieżką lawirującą pośród jagodzin i korzeni.

Zeszliśmy w dół, czyli pora zacząć wdrapywać się do góry. Teraz łagodniej, wzdłuż potoku, wcinającą się w grzbiet doliną erozyjną o sugestywnej nazwie Głęboka Jama. Potem trochę do góry, trochę w dół aż do Przełęczy Płoszczyna. To nie tylko miejsce rozgraniczenia pomiędzy Masywem Śnieżnika a Górami Bialskimi, to nie tylko dawne przejście graniczne. To także trzeci punkt kontrolny, co oznacza... stosy pysznych naleśników! Przybyli na przełęcz przed nami prowadzą właśnie z Asią, główną organizatorką, negocjacje w sprawie godzin otwarcia następnego punktu w Bielicach. Szybkie tempo uczestników zaskoczyło chyba nieco ekipę Wrocławskiego Stowarzyszenia Nordic Walking.

Wtłoczywszy w siebie możliwie najwięcej ruloników z dżemem, ruszamy na podbój Rudawca (1106 m n.p.m.), zaliczanego- trochę niesprawiedliwie względem Postawnej (1117 m n. p. m.) oraz Bruska (1116 m n. p. m.)- do Korony Gór Polski. Wszystko przez to, że przez dwa wymienione powyżej szczyty nie prowadzi znakowany szlak turystyczny. Rudawiec zdobywaliśmy już podczas Potrójnej Korony Śnieżnickiej, ale wówczas byliśmy na szczycie po ciemku. A teraz proszę- przez chmury zaczyna się nawet przebijać słońce. 


skrzyneczka z pieczątką na szczycie Rudawca

Jesteśmy w trasie od tylu godzin, że zmęczenie i niewyspanie zaczynają robić swoje. W mijanych pniach drzew zaczynamy dostrzegać jakieś twarze...


...w mijanych pniach drzew zaczynamy dostrzegać twarze...

Za Rudawcem schodzimy ze szlaku na nieoznakowaną ścieżkę prowadzącą polsko- czeską granicą. I podczas gdy do tej pory nie napotykaliśmy prawie żadnych turystów, tak tutaj mijają nas całe pochody Czechów, a każdy z uśmiechem na ustach melodyjnie mówi nam ,,Ahoooj!". Maszerując w rytm tego ,,ahoj", nabieramy przekonania, że gdzieś na końcu ścieżki musi znajdować się rozpadlina w ziemi, z której wszyscy ci Czesi wychodzą. Tymczasem zamiast do rozpadliny, docieramy do skalnego kopczyka wyznaczającego szczyt Bruska

Przechodzimy przez Przełęcz Trzech Granic, wyznaczającą historyczny styk Śląska, Moraw i Ziemi Kłodzkiej. Teraz powinno być cały czas w dół... ale nie jest. W końcu na horyzoncie pojawiają się jakieś dachy, co mogłoby oznaczać, że zbliżamy się do Bielic. W tym przekonaniu utwierdzają nas drogowskazy kierujące na Kowadło. Wspinaczki  na ten szczyt autor trasy akurat nam oszczędził, a więc ze spokojnym sercem możemy podążyć wzdłuż Białej Lądeckiej ku ostatniemu punktowi kontrolnemu. 

Potrawka z kurczaka z ryżem smakuje doskonale, a z miękkiej trawy nie chce się wstawać. Zwlekamy się z niej jednak w końcu, aby wyruszyć na ostatnie 15 kilometrów. Trasa prowadzi teraz głównie duktem leśnym. Jest dość monotonnie, ale przynajmniej nie ostro w górę. A nawet trochę w dół. I tak aż do zalewu w Starej Morawie, do którego docieramy po godzinie 18:00. Panuje tutaj cisza i spokój. Nie ma dzieci łowiących kijanki, zniknęła nawet dmuchana brama. Tylko wtajemniczeni wiedzą, że ukończyliśmy właśnie I Śnieżnicką Setkę. Czekamy jeszcze na medale oraz regeneracyjny posiłek, po czym ruszamy (rzecz jasna pieszo) do Stronia Śląskiego. Jeszcze kilka kilometrów dzieli nas od zasłużonego wypoczynku...

Niedziela, 7:00

Rano dosyć ciężko wstaje się z łóżka. Przynajmniej tej połowie z nas, która nie miała w tym roku takiej zaprawy jak 100 mil biegiem w Beskidzie Wyspowym. W końcu udaje nam się jednak rozruszać na tyle, żeby przemierzyć 8 km do starej kopalni uranu w Kletnie. Ale to już zupełnie inna historia...




< następny post

poprzedni post >

Komentarze

  1. I tak nogi poniosły🤗🚶☺️pierwsza💯Śnieżnika
    Fantastyczni Organizatorzy,Cudownie Ludzie na szlaku,Wspaniałe widoki.... niepokój miesza się z radością ⛰️🌲warto było przejść

    OdpowiedzUsuń
  2. Wielki szacunek za przejście takiej trasy. I super tekst, świetnie się to czytało 😍😍

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz